31 marca 2013

Zapomniani Uczestnicy Champions League #1 - 1.FC Koszyce

Już od dawna w piłce nożnej zdarzały się niespodzianki. Takimi są awanse do Ligi Mistrzów takich zespołów jak Otelul Galati, VSC Debreczyn czy Bursasporu. Żaden z tych zespołów nie zawojował Champions League, niestety za dziesięć czy piętnaście lat kibice zapomną o tych drużynach. W tym cyklu chciałbym przedstawić wam zapomnianych uczestników Ligi Mistrzów. Na pierwszy ogień pójdzie Mistrz Słowacji 1996/1997 1.FC Koszyce, chyba największa sensacja Champions League w pierwszym dziesięcioleciu jej istnienia.



Źródło: wikipasy.pl
 Początki futbolu w Koszycach sięgają 1903 roku, kiedy to w mieście powstał Kassai AC, po słowacku Kosicky Atleticky Klub. Barwami klubu zostały biały i niebieski. W drugim dziesięcioleciu XX wieku występował on w rozgrywkach o Mistrzostwo Węgier, w 1909 roku został mistrzem. Później przez cztery lata 1935-1938 grał we wschodniej grupie Ligi Słowacko-Karpackiej. Następnie przez dwa lata 1939-1940 ponownie uczestniczył w Mistrzostwach Węgier. Najbardziej znanymi piłkarzami Kassai AC byli Szaniszlo, Sinovsky, bracia Drotar, Klein, Lebensky, Drab i Pasztor. Przez wiele lat rozgrywał swoje spotkania na stadionie przy ulicy Skoljewowej o pojemności 16 tysięcy miejsc, trybuny prawie zawsze były zapełnione do ostatniego miejsca. Po zakończeniu II wojny światowej dwa miejskie kluby Kassai Torekves i CsSK połączyły się w jeden o nazwie Jednota Koszyce. Jednota zaczęła grę w lidze Czechosłowacji od 1945 roku i podczas pierwszego sezonu zajęła 4 miejsce w Grupie B.

Źródło: Wikipedia

 Kassai AC i Jednota stały się w 1952 roku VSS, drużyna otrzymała przydomek Strojari (pol. Inżynierowie) od nazwy głównego sponsora VSS (Wschodnio-Słowacka Inżynieria). VSS grało w czechosłowackiej Pierwszej Lidze, najlepszą lokatą była druga pozycja wywalczona w rozgrywkach 1970-1971. Dwukrotnie w 1971 i 1973 roku, Koszyce występowały w Pucharze UEFA. Za pierwszym razem los złączył Inżynierów z ekipą Spartaka Moskwa, który u siebie pokonał 2-1, natomiast w Moskwie Czechosłowacy przegrali 0-2 i odpadli z dalszych gier. Dwa lata później w dwumeczu przeciwko węgierskiemu Honved FC, ponownie okazali się lepsi od swych rywali wygrywając 1-0, na Węgrzech ponieśli bolesną porażkę 2-5. Najbardziej znanymi piłkarzami VSS byli Andrej Kvasnak, Anton Svajlen, Jan Pivarnik, Jozefowie Bomba i Desiatnik oraz dwójka mistrzów Europy 1976 Jaroslav Pollak i Dusan Galis. VSS zmienił nazwę na ZTS w 1978 roku.


Źródło: http://uefaclubs.com
 Awans do Ligi Mistrzów 1997/1998 został poprzedzony zdobyciem Mistrzostwa Słowacji 1996/1997 1.FC Koszyce - od 1992 roku właśnie taką nazwę nosił słowacki klub - wyprzedziły o punkt Spartak Trnava i o dwadzieścia Slovan Bratysława, jednocześnie królem strzelców został Jozef Kozlej (22 bramki). Przygodę z CL Inżynierowie rozpoczęli od I rundy kwalifikacyjnej, gdzie zmierzyli się z islandzkim Íþróttabandalag Akraness u siebie wygrali 3-0 po bramkach Semenika (30'), Totha (48') i Sovicia (64'), wyjazd do kraju gejzerów okazał się formalnością i zakończył się skromnym zwycięstwem 1-0 dzięki golowi Faktora (66'). II runda kwalifikacji to zdecydowanie wyższy poziom przeciwnika, którym okazał się Spartak Moskwa. W Koszycach 1.FC wygrał 2-1. Kozlej (16') wyprowadził Inżynierów prowadzenie, do wyrównania doprowadził Dimitriew (37'), tuż przed przerwą Kozak wykorzystał rzut karny i Koszyce jechały do Rosji ze skromną zaliczką. Rewanż rozgrywany na stadionie Lokomotiwa dwa tygodnie później zakończył się bezbramkowym remisem i 1.FC awansował do fazy grupowej Ligi Mistrzów! Mistrz Słowacji pokonał Mistrza Rosji! Wielki Spartak na kolanach!



Drużyna 1.FC przed sezonem 1997/1998
Żródło: slovakfutball.com


 Los nie oszczędzał podopiecznych Jana Kozaka, trafili do Grupy B gdzie czekali na nich Manchester United, Feyenoord Rotterdam i Juventus Turyn. W pierwszej kolejce na stadionie w Koszycach Inżynierowie gościli Manchester United, trybuny były zapełnione do ostatniego miejsca, zmagania piłkarzy obserwował komplet 11 tysięcy kibiców. Skład gości prezentował się następująco: Peter Schmeichel (GK) - Gary Neville, Henning Berg, Gary Pallister, Dennis Irwin, David Beckham, Karel Poborsky, Nicky Butt, Roy Keane, Andy Cole, Paul Scholes. W tym historycznym spotkaniu trener Jan Kozak wystawił następującą jedenastkę: Ladislav Molnar (GK) - Robert Semenik, Andreas Telek, Radoslav Kral, Ivan Kozak, Miroslav Sovic, Marek Spilar, Vladislav Zvara, Vladimir Janocha, Ruslan Ljubaskij, Jozef Kozlej. W przerwie Albert Rusnak zastąpił Ljubarskija, a w 76. minucie Lubomir Faktor, Kozleja. Sir Alex Ferguson wykonał tylko jedną zmianę wprowadzając za Beckhama, Briana McClaira. W sumie to nie miał czego zmieniać gdyż jego podopieczni pokonali Mistrza Słowacji 3-0. Zdobywcami bramek byli Irwin, który strzelił między nogami Molnara (30'), Berg wykorzystał fatalny błąd bramkarza Koszyc (61'), dzieła zniszczenia dopełnił Cole (88'). Bramki do zobaczenia w filmiku pod postem. W drugiej kolejce na De Kuip, Słowacy zmierzyli się z Feyenoordem, wynik końcowy 2-0 dla Holendrów, strzelali van Gastel (26' k.), Cruz (35'). Na zakończenie pierwszej serii spotkań Inżynierowie przegrali z Juventusem, 0-1, Del Piero (34'). Podczas czwartego meczu - rewanżu z Włochami - Koszyce zdobyły swoje pierwsze i jak się okazało ostanie bramki w Champions League, strzelcami byli Ljubarskij (66') oraz Włoch Penara,
Rusłan Ljubarskij -
strzelec bramki dla Koszyc
Źródło: ffu.org.ua
który zaliczył swojaka w 71 minucie, niestety dwie bramki to było za mało na Starą Damę, dzięki Del Piero (43'), Amoruso (59') i Fonsece (61') Juventus na Dele Alpi wygrał 3-2. Rewanż z Czerwonymi Diabłami skończył się tak samo jak pierwszy mecz, zwycięstwem Anglików 3-0, strzelali Cole (40'), Faktor (85' sam.) i Sheringham (90'). Na zakończenie swojej przygody z Ligą Mistrzów Słowacy ponieśli szóstą porażkę, przegrywając u siebie z Feyenoordem, 0-1. Gola zdobył Giovanni van Bronckhorst (81'). Ostatecznie 1.FC Koszyce zakończył rozgrywki z zerowym dorobkiem punktowym i bilansem bramkowym 2-13. W tamtym sezonie Inżynierom udało się obronić Mistrzostwo Słowacji, jednak już w następnych rozgrywkach przegrali w rundzie wstępnej CL z Broendby Kopenhaga, a później z Liverpoolem w Pucharze UEFA. Na tym skończyła się świetna passa Koszyc, miały na to wpływ wybory, które odbyły się we wrześniu 98.


Alexander Rezes
Źródło: cas.sk

 Wybory do parlamentu przegrał rządzący Ruch na rzecz Demokracji Słowacji, choć bliższe prawdy jest stwierdzenie, że opozycja zdołała się zjednoczyć, mając dość dyktatorskich zapędów premiera Vladimira Meciara. Rządził w stylu przypominającym dawne reżimy komunistyczne. Jednym z jego współpracowników i przyjaciół był Alexander Rezes, ówczesny właściciel Koszyc i jak się później okaże grabarz koszyckiego futbolu. W tym czasie (wyborów) Inżynierowie zajmowali miejsce poza pierwszą trójką, przez co nastąpiła zmiana na stanowisku trenera. Jana Kozaka zastąpił Jan Zachar. Rezes próbował rządzić piłkarzami za pomocą twardej ręki np. gdy drużyna odpadła z Pucharu Słowacji nałożył na nią karę w wysokości 150 tysięcy koron. Po zwycięstwie w lidze anulował karę. Gdy 1.FC Koszyce uległy w kolejnym meczu Tartanowi Presov, Rezes znów zażądał pieniędzy, tym razem 200 tysięcy koron. Ale to były jego ostatnie podrygi. Po odejściu od władzy Meciara, imperium Rezesa zaczęło się walić. Nie miał już premiera, który mógłby go obronić, więc zaczął wyprzedawać swoje przedsiębiorstwa. Coraz większe problemy finansowe i coraz gorszy poziom sportowy doprowadziły ostatecznie do spadku Koszyc z I ligi w 2003 roku. Niedoszła sprzedaż 1.FC włoskim inwestorom i bankructwo Huty Wschodniosłowackiej Rezesa to dwa główne powody późniejszych kłopotów finansowych.



 Sezon 2003/2004 to kolejna relegacja, tym razem z drugiej ligi, połączona z byciem na finansowej przepaści. Właścicielom Koszyc pomoc zaoferował prezes Steel Trans Licartovce Błażej Podolak. Steel Trans płacił za użytkowanie Stadionu im. Cermela, gdzie grało 1.FC. W tym momencie 1.FC przestało istnieć i zostało rezerwami Steel Transu. Koszyce drugie co do wielkości miasto na Słowacji, w tamtym okresie nie miały zespołu piłkarskiego w dwóch najwyższych klasach rozgrywkowych. Inny znany z przeszłości klub Lokomotivia Koszyce gra od kilku lat zaledwie w trzeciej lidze. Koszyce mają problem ze stadionem, który jest w katastrofalnym stanie, a urzędnicy są głusi na jakiekolwiek wołanie pomocy. 17 czerwca 2005 Steel Trans Licartovce zmieniły nazwę na MFK Koszyce. Właśnie po tym sezonie, MFK awansował do Słowackiej Ekstraklasy, gdzie występuje po dziś dzień. W poprzednim sezonie Inżynierowie zajęli przedostatnie jedenaste miejsce i udało im się utrzymać w Ekstraklasie. Aby uchronić klub przed relegacją włodarze klubu zatrudnili twórcę największych sukcesów trenera Jana Kozaka. Na dzień dzisiejszy Koszyce mają szansę na ponowny awans do europejskich pucharów, gdyż zajmują trzecie miejsce w Corgoń Lidze. Co ciekawe, kapitanem MFK jest dobrze znany kibicom Wisły Kraków Peter Singlar.



 Jak widać koszycki futbol wychodzi powoli z dołka. Czy kiedykolwiek uda im się powtórzyć awans do Ligi Mistrzów? Będzie to bardzo ciężkie zadanie, lecz nie pozostaje mi nic innego jak trzymać kciuki za Inżynierów i czekać aż do Koszyc znów przyjadą takie potęgi jak Juventus czy Manchester.


P.S.
Bramki z meczu 1.FC Koszyce vs Manchester United - pierwsze spotkanie Słowaków w fazie grupowej CL

30 marca 2013

Walka w cieniu najlepszych


Bez wątpienia największym wydarzeniem 27. kolejki Bundesligi miało być osiągnięcie przez Bayern Monachium tytułu Mistrza Niemiec. Mimo bardzo wysokiej wygranej podopiecznych Juppa Heynckesa z Hamburgiem, ostatnie słowo należało do Borussii Dortmund. Dortmundczycy, którzy znajdują się na drugiej pozycji, nie pozwolili na zdobycie przez Bayern mistrzostwa na rekordowe siedem kolejek przed końcem sezonu. Na, bądź co bądź, nieuniknione, będziemy musieli jeszcze poczekać.

W natłoku informacji o meczach czołowych klubów, przeniosę się na chwilę na drugi koniec tabeli Bundesligi. Mecz o cenne punkty rozegrał z Hannoverem 96, walczący o utrzymanie, FC Augsburg

Klub z Augsburga powstał w 1907 pod nazwą Fußball-Club Allemannia Augsburg. W 1969 roku łącząc się ze Schwaben Augsburg przyjął nazwę FC Augsburg. Drużyna zapewniła sobie grę w 1.Bundeslidze w sezonie 2010-2011, kończąc sezon na drugiej pozycji w tabeli 2. Bundesligi. Był to pierwszy w historii awans tej drużyny do pierwszej ligi. W sezonie 2011-2012 Augsburg zakończył sezon na bezpiecznej, czternastej pozycji. 

Na początku bieżącego sezonu klub z Bawarii nie radził sobie zbyt dobrze. W połowie sezonu uzbierał na swoim koncie jedynie 9 punktów. Uplasował się na spadkowej pozycji z ujemną, aż 17 punktową różnicą bramkową.

Po przerwie zimowej FC Augsburg zebrał siły i znacząco poprawił swoją pozycję. Drobne sukcesy drużyny rozpoczęły się po wygranej 3:2 z Fortuną Düsseldorf. Następnie klub trzykrotnie zremisował z silnymi Schalke 04, VfL Wolfsburg i FSV Mainz. Wygrywając mecze z Hoffenheim, Werderem Bremen i Hamburgiem klub dopisał do swojego konta kolejne cenne punkty. Obecnie Augsburg posiada ich na swoim koncie 24. Jest to jednak ciągle zbyt mało, by wydostać się z miejsca barażowego i prześcignąć Fortunę Düsseldorf.

Wydawałoby się, że Augsburg jest na dobrej drodze do utrzymania się w pierwszej Bundeslidze. Jednak ostatni mecz z Hannoverem, na własnym boisku, zdecydowanie tego nie potwierdził. Mimo, że już w pierwszych minutach klub z Augsburga zapewnił sobie przewagę w posiadaniu piłki oraz stwarzał zdecydowanie więcej akcji podbramkowych niż rywal, nie zdołał strzelić gola. W drugiej połowie Hannover rozpoczął bardzo agresywną grę, czego dowodem jest pięć żółtych kartek zdobytych przez piłkarzy Die Roten. W 61. minucie gola dla drużyny z Hannoveru zdobył Konstantin Rausch. Podwójna zmiana dokonana przez szkoleniowców Augsburga w 72. minucie nie przyniosła zamierzonych efektów. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 0:2 po drugiej bramce Konstantina Rauscha w doliczonym czasie.

Czyżby był to koniec dobrej passy Augsburga w tym sezonie i jednocześnie koniec przygody z 1. Bundesligą? A może to jedynie pechowa kolejka dla bawarskiej drużyny? Biorąc pod uwagę z jakimi klubami przyjdzie się zmierzyć Augsburgowi w niedługim czasie, utrzymanie się klubu w pierwszej lidze nie jest oczywiste. Nie zmienia to faktu, że Augsburg osiągnął w ostatnich sezonach bardzo dużo. Regularne awanse od 2000 roku doprowadziły klub z czwartej do pierwszej ligi. Mam nadzieję, że to nie koniec rozwoju tej drużyny.

Widmo upadku vs. grubość portfela. Przed nami 78. Derby Warszawy

 To będzie dla Nas najważniejszy mecz w sezonie - powiedział na konferencji prasowej Piotr Stokowiec - trener 'Czarnych Koszul' przed zbliżającymi się 78. Derbami Warszawy. Dla Polonii, Wielka Sobota będzie punktem kluczowym w rundzie wiosennej 2012/2013. Dla Legii jest to jedno z wielu spotkań, które po prostu trzeba wygrać, żeby śmiało kroczyć do upragnionego mistrzostwa Polski. Oba kluby wiele różni, oba kluby są w innej sytuacji sportowej i finansowej, oba kluby mają odrębną historię, ale dziś to nie ma znaczenia. Derby rządzą się swoimi prawami, a w szczególności piłkarze z Konwiktorskiej będą chcieli to udowodnić.

Osłabieni, ale gotowi do walki

Tylko dzięki trenerowi Stokowcowi, Polonia jest 3. w tabeli.
 W dzisiejszych derbach Warszawy wszystko przemawia za Legią, a to dobra informacja... dla Piotra Stokowca. "Czarne Koszule" doskonale radzą sobie z drużynami uznawanymi za faworytów danych meczów, czego przykładem może być m.in ostatnie zwycięstwo przy Bułgarskiej, gdzie Polonia wywiozła skromny wynik 1:0. Poloniści wolą grać ostrożnie w defensywie, a gdy tylko nadchodzi okazja, kontratakują, używając do tego przede wszystkim szybkich boków, które tworzy młody duet - Paweł Wszołek i Miłosz Przybecki. W środku pola dominuje Tomasz Hołota, który znakomicie  radzi sobie w destrukcji akcji ofensywnych rywali i często pełni rolę rozgrywającego. Obok niego gra wychowanek "Czarnych Koszul" - Łukasz Piątek. Defensywę tworzy para stoperów Wojciech Szymanek - Igor Morozov, którzy znakomite występy przeplatają słabymi. Na boku występują Adam Pazio i Aleksandr Todorovski. Bramki Polonii będzie dziś strzegł najprawdopodobniej Sebastian Przyrowski i to zła nowina dla kibiców Legii. Choć czasem zdarza mu się wpuszczać słynne 'Przyrosie', to jedno trzeba mu oddać na pewno - w każdym derbowym spotkaniu spisywał się on znakomicie. Słabo jednak wygląda linia ataku, gdyż Polonia musi straszyć walecznym, lecz mało efektywnym Danielem Gołębiewskim lub wypożyczonym Piotrem Grzelczakiem, choć niewykluczone, że Stokowiec postawi na dobrze spisującego się w ME Pawła Tarnowskiego
 Trener Stokowiec nie dysponuje kadrą marzeń, ale jeśli połączymy charakter poszczególnych zawodników i taktyczne warianty sympatycznego szkoleniowca, to możemy otrzymać mieszankę wybuchową. Pytanie tylko, czy akurat na mecz derbowy zostaną dobrane do niej odpowiednie składniki.

Legia silna jak nigdy

Kosecki jest ostatnio w życiowej formie.
Podopieczni Jana Urbana rundę wiosenną rozpoczęli bardzo źle, ale już z kolejki na kolejkę łapią powoli odpowiedni rytm meczowy. W ostatnich dwóch spotkaniach zgarnęli komplet sześciu punktów, wygrywając z Podbeskidziem oraz Górnikiem Zabrze. Szczególnie ten drugi mecz mógł się podobać, bo "Wojskowi" zdominowali rywala i nie dali cienia szans podopiecznym trenera Nawałki. Skład Legii - to jak na polskie warunki - piłkarskie eldorado, gdzie każdy zawodnik nawet rozpoczynający mecz z ławki rezerwowych, może wygrać dane spotkanie. Wydaje się, że w meczu z Polonią najgroźniejszą bronią gości będzie Jakub Kosecki, który w meczach reprezentacji z Ukrainą i San Marino wydawał się jednym z lepszych piłkarzy na boisku, biegających w biało-czerwonym trykocie. W ataku pewne miejsce w składzie miałby Marek Saganowski, jednak nie wiadomo czy zdąży wyleczyć się z grypy. Jan Urban jednak nie ma o co się martwić - zastąpić go mogą przecież Wladimer Dwaliszwili czy Daniel Ljuboja. Miejsce środkowego ofensywnego pomocnika należy do Miroslava Radovicia i to on będzie dogrywał piłki do wysuniętego napastnika, bądź schodzących do środka skrzydłowych. W środku obrony zobaczymy najpewniej Michała Żewłakowa i Inakiego Astiza, natomiast na boku defensywy zagrać mogą Bartosz Bereszyński i Jakub Wawrzyniak. Na bramce pewniak w składzie Legii, czyli Słowak Dusan Kuciak. Gdyby na boisku grały nazwiska, Polonia raczej nie miałaby czego szukać.

Powroty na stare śmieci

Dodatkowym smaczkiem dzisiejszego meczu derbowego są czterej zawodnicy, którzy zakładali niegdyś na siebie koszulki z polonijnym herbem. W Wielką Sobotę na Konwiktorskiej w barwach odwiecznego rywala mogą wystąpić Tomasz Jodłowiec, Michał Żewłakow, Tomasz Brzyski oraz Dwaliszwili. O ile postacie defensorów nie elektryzują tak kibiców, o tyle niemiłego przywitania ze strony fanów Polonii spodziewać powinni się "Brzytwa" oraz gruziński napastnik. Obaj bowiem w przerwie zimowej przeprowadzili się o kilkanaście kilometrów i zamienili Konwiktorską na stadion lokalnego rywala. Nie jest jednak powiedziane, że panowie wystąpią w jutrzejszym meczu od pierwszej minuty, bo póki co w ekipie Jana Urbana grają oni drugie skrzypce. Jeśli jednak wybiegną na murawę, będą musieli przyjąć na siebie kilka tysięcy gwizdów z trybun. O ile Dwaliszwili zapowiedział już, że w przypadku strzelenia bramki nie zamierza eksponować swojej radości, o tyle Tomasz Brzyski z presją kibiców radzi sobie po prostu źle, dlatego ewentualny występ "Brzytwy" w jutrzejszym meczu, może okazać się piłkarską wpadką.

Dwaliszwili zamienił zimą Polonię na Legię.

Twierdza przy Konwiktorskiej

Jeśli chodzi o statystyki derbowe, to wbrew pozorom więcej zwycięstw na koncie ma właśnie Polonia. "Czarne Koszule" wygrywały z "Wojskowymi" 29 razy, natomiast Legia schodziła z boiska zwycięsko w 28 przypadkach. Jeśli Legia zdobyłaby jutro 3 punkty, to wyrównałaby tym samym liczbę zwycięstw w bezpośrednich pojedynkach między klubami. Legia ma za to lepszy bilans bramkowy we wszystkich spotkaniach, w którym  prowadzi 125 do 120. Warto jednak zaznaczyć, że w ostatnim czasie stadion przy ul. Konwiktorskiej to istna "derbowa" forteca. Legia nie potrafi zwyciężyć z "Czarnymi Koszulami" na wyjeździe od niemalże 6 lat, a największą porażkę "Wojskowi" ponieśli w 2010 roku, kiedy to zostali rozbici 3:0. Czy jutro uda się przełamać czarną serię Legionistów?

Zwycięstwo w derbach dla obydwu klubów jest ważne, ale z zupełnie innych powodów. Legia chce udowodnić swoją wyższość nad lokalnym rywalem i tym samym powiększyć przewagę w tabeli nad goniącym ją Lechem Poznań. Polonia chce z kolei pokazać, że na Konwiktorskiej nie powiedziano jeszcze ostatniego słowa, a wygrywając z Legią piłkarze mogą zainteresować swoją osobą nowych pracodawców. Być może wywalczą istnienie dla Polonii, która fatalnie zarządzana przez Ireneusza Króla, stoi na krawędzi upadłości. Niewątpliwie, Polonia jak i Legia to kluby zasłużone i ważne na piłkarskiej mapie Polski. Dzieli je praktycznie wszystko, jednak dziś to nie będzie miało znaczenia.  Choć Legia walczy o mistrza i grę w europejskich pucharach, a nad "Czarnymi Koszulami" ponownie zebrały się ciemne chmury - to derby rządzą się swoimi prawami. I mam nadzieję, że właśnie dlatego ujrzymy dziś na boisku derby w pełnym tego słowa znaczeniu.

JO



29 marca 2013

Podbramkowo EXTRA: Futbol dozwolony w kraju zakazów


Wszyscy doskonale wiemy jak napięta sytuacja panuje w Korei Północnej. Medią aż huczą od nadmiaru informacji na temat konfliktu na wschodzie. A czy wiemy jak wygląda futbol w kraju dynastii Kimów? Jak bardzo odbiega od norm europejskich, które doskonale znamy i oglądamy na co dzień?


Należy zacząć od tego, że ogólnie rzecz biorąc bardzo mało wiemy o sytuacji futbolu w Korei. Wynika to oczywiście z ustroju politycznego na czele którego stoi Kim Dzong Un. Na szczęście "władca" Koreańczyków jest podobno fanem piłki nożnej, co nie skreśla kompletnie tej dyscypliny z listy najpopularniejszych w kraju. Jak udało się ustalić działaczom FIFA, Koreańska Federacja Piłkarska zrzesza ok 15 000 piłkarzy i ok 250 klubów, które walczą na kilku poziomach rozgrywkowych. System ligi nie jest do końca znany, raz występuje w nim 10 zespołów a innym razem 12. Na najwyższym szczeblu rozgrywkowym każda drużyna podporządkowana jest do danego ministerstwa z przyczyn oczywistych (nieustanna kontrola klubów i piłkarzy). Nie można ustalić nic więcej, ponieważ każdy kontakt z tamtejszą federacją kończy się fiaskiem: nie ma odpowiedzi na maile, telefony są szybko urywane. Dużo informacji można było uzyskać od byłego selekcjonera reprezentacji Korei Moona Ki, który mówi że reprezentacja zarabia godziwie, a piłkarze na biedę nie narzekają. Dostają mieszkania w centrum miasta, talony na jedzenie, i pensje za każde zgrupowanie (ok. 5 000$).

Zdaniem innych, piłkarze ligowi to mieszanka profesjonalistów i amatorów. Zarabiają niewielkie sumy gwarantujące im przeżycie lub są to grosze, za które nie sposób przeżyć w komunistycznym kraju. Nie wiadomo jednak co jest prawdą i kto tak naprawdę ma racje. Treningi są niemal identyczne jak w Europie, brakuje oczywiście baz szkoleniowych i ośrodków sportowych. Jednak na stadiony narzekać nie mogą. Mało kto wie, że w stolicy Korei znajduje się drugi co do wielkości stadion piłkarski na świecie, mogący pomieścić 150 tysięcy widzów. Na marginesie dodam, że największy jest jeszcze większym zaskoczeniem, bo mieści się w Czechach (240 tysięcy). Niestety ta wielka arena jest głównie wykorzystywana do przemarszów wojsk i ceremonii państwowych.

Mundialowe zmagania

Trening reprezentacja Korei podczas mundialu w RPA 2010
Ciekawym elementem w tej pełnej niewiadomych układance jest reprezentacja narodowa, o której chyba wiemy najwięcej ze względu na występy w turniejach międzynarodowych. Pierwszy występ na mistrzostwach świata był niemal wyśmienity i napawający optymizmem. W 1966 roku na mundialu w Anglii, reprezentacja Korei awansowała do ćwierćfinałów kosztem wielkich Włoch. Odpadła z Portugalią przegrywając 5:3, mimo że po 30 minutach prowadziła 3:0. Pogrążył ich słynny Eusebio. Po powrocie do kraju piłkarze zostali zesłani do więzienia wraz ze sztabem szkoleniowym, ale po tygodniu Kim Ir Sen rozkazał aby ich wypuszczono i okrzyknął bohaterami narodu. Zwrot akcji niemal jak z filmu Chucka Norrisa. Długo nie występowali na mundialach, do niespodziewanego awansu na mistrzostwa świata w RPA. Niestety trafili najgorzej jak mogli, w grupie z Brazylią i Portugalią skazani byli na pożarcie. Pierwszy mecz zagrali nieźle, przegrywając nieznacznie z Brazylią, 1-2 )pamiętamy znakomity gol Maicona). Z tego względu, drugie spotkanie postanowiono pokazać w koreańskiej telewizji publicznej, niestety tym razem Portugalia udzieliła Koreańczykom srogiej lekcji futbolu, pokonując ich aż 7-0. Nie oszukali przeznaczenia i wrócili do domu po fazie grupowej. Cały świat zastanawiał się, co spotka ich w ojczyźnie. Media podawały, że 4 zawodników nie wróciło do domów, lub zaginęło w drodze do kraju. Za ucieczkę kogokolwiek z Korei karę ponosi jego cała rodzina, która zostaje rozstrzelana. Zaraz po przylocie do Phenianu drużyna została postawiona przed władzami, które oceniały ich występ na mundialu. Każdy z piłkarzy musiał osobno wstać i powiedzieć, że winny porażce jest trener. Politycy stwierdzili, iż drużyna niegodnie reprezentowała swój kraj na świecie i skazali zawodników na prace społeczne za hańbę narodu koreańskiego.

 Gracze właściwie tylko z krajowych boisk

Jong Tae-Se
Patrząc na skład reprezentacji Korei widzimy raptem trzech piłkarzy grających na co dzień w innych klubach niż koreańskich. Zawodnicy nie mogą wyjeżdżać za granicę, pewnie nawet nie istnieje tam taki termin jak transfer. Jednak kilku graczom udało się spróbować swoich sił na boiskach niekoreańskich. Jednym z nich jest Jong Tae-Se, reprezentujący obecnie barwy japońskiego Suwon Bluewings. Grał on już w Bundeslidze i udzielał niejednokrotnie wywiadów w różnych telewizjach i gazetach. W VFL Bochum zarabiał prawie pół miliona euro za sezon, więc mógł sobie pozwolić na różne przyjemności. Jadąc do Korei na mecz reprezentacji musiał jednak wszystko zostawić w domu, żeby koledzy nie widzieli jaki tryb życia wiedzie w Europie. Opowiadał on także o obserwatorach na mundialach. Mianowicie, każdy zawodnik podczas występów na boiskach RPA posiadał swojego obserwatora, który nie opuszczał go na krok, oprócz 90 minut na boisku. Podobno nawet mieszkali razem z zawodnikami w pokojach hotelowych. Tae powiedział również, że telewizja koreańska nie wykupiła możliwości transmitowania meczów z mundialu. Pokazuje ona jedynie zwycięstwa swojej ekipy, a w przypadku remisów albo małych porażek okraja mecz, abo pozostały tylko momenty w których reprezentacja jest w natarciu.

Pewnie po dotkliwej porażce z Portugalią zarówno drużyna Korei jaki i cały piłkarski świat martwił się o losy piłkarzy po powrocie do kraju. Jak informują media, piłkarzom nic się nie stało, nie zostali zesłani do obozów pracy jak powszechnie się uważało. Należy jednak pamiętać, że koreańskie media są pod całkowitym wpływem aparatu władzy, co powoduje, że informacje bywają w większości szerokiej cenzurze. Jak już wcześniej wspomniałem, wszyscy po powrocie zostali osądzeni i rozliczeni z występu. Ponieśli również karę w postaci robót społecznych. Ciekawe jak graliby polscy piłkarze, gdyby mieli świadomość niepewnej przyszłości po przegranej?

Co w przyszłości ?

Rungrado May Day Stadium - 150 tysięcznik z Korei
Nie wiadomo czy sytuacja w Korei się poprawi. Z reguły jest tak, że to sukces popycha rozwój danej dyscypliny sportu. Jednak w tej sytuacji wydaje się, że nie ma żadnych reguł ani zasad. Oni są kompletnie odizolowani od świata i nawet jak wydostaną się z niewoli rygorystycznego ustroju, to będą niesamowicie zacofani w stosunku do reszty. Na dzień dzisiejszy chyba nie ma żadnego lekarstwa na uleczenie koreańskiego futbolu, jedynie sami sobie mogą pomóc. Szkoda tylko talentów, które pewnie się tam rodzą i nie mają szansy zaistnienia na świecie. Liga krajowa również jest pod wpływami władz, nie mówiąc już o reprezentacji. Dlatego o mistrzostwie kraju nie decydują do końca umiejętności sportowe. W latach 70. podobno sam Kim Dzong Il stworzył drużynę o oryginalnej nazwie "4.25", która zdobyła obecnie najwięcej mistrzostw kraju. Dziwny zbieg okoliczności, nieprawdaż? Osobiście liczę na sukces reprezentacji Korei Północnej na arenie międzynarodowej, bo chyba jedynie to może pomóc w rozwoju futbolu. Piłkarze są bardzo waleczni, a że nie posiadają pewnych umiejętności technicznych to nie jest ich wina. Odcięci od światowej piłki, zamknięci we własnym kraju bez telewizji czy internetu mogą się uczyć jedynie na własnych błędach i wzorować na kolegach z zespołu.



Komu bliżej do ekstraklasy?


 Ludzie często nie zaglądają niżej niż do Ekstraklasy. Może i po części mają rację, bo skoro nasza ekstraklasa to dno, to po co zagłębiać się jeszcze w muł? Kibic, szczególnie młodego pokolenia najchętniej włącza sobie ligę angielska czy hiszpańską, gdyż jest bardziej atrakcyjna, szybsza, na topie, no i może nasz ulubieniec zmienił fryzurę. Sam lubię pooglądać dobry futbol i jestem wielkim fanem Premier League. Większość z nas uważa się za patriotów, więc prócz reprezentacją dobrze by było, raz na jakiś czas zainteresować się rodzimymi rozgrywkami i nie zapominać o tym co tkwi w korzeniach naszej polskiej kopanej. W Polsce, część "zagorzałych kibiców piłki nożnej" wymieniłaby wszystkie kluby z Premiership, a nie zna połowy z pierwszej ligi!
Poziomu lig nie ma co porównywać, bo można się tylko wygłupić. Bez samozaparcia i chęci poznania pierwszej ligi, nawet po moich rekomendacjach nikt do niej nie zajrzy.

Ta nasza "kartoflanka" może nie jest aż tak bardzo ziemniaczana! Momentami zawodnicy próbują
finezyjnych zagrań, grają klepką i przede wszystkim walczą, a jak wiemy takie zjawisko jest czasami obce nawet na najwyższym szczeblu rozgrywek. Cieszy, że głównymi realizatorami takowych zagrań są zawodnicy młodzi. Górą z ligi wydostać się próbują Cracovia, Zawisza Bydgoszcz, Flota Świnoujście, Termalica Nieciecza i Miedź Legnica. Moim zdaniem największe szanse na awans mają dwie pierwsze wymienione przeze mnie ekipy. Dlaczego nie Flota? Po znakomitym początku sezonu i ośmiu pierwszych meczach bez straty punktu, ostatnio radzi sobie kiepsko. Drużyna ma fatalną passę i zmierza po piątą porażkę z rzędu. Wątpię, żeby przy takim poziomie, który prezentowali w ostatnich meczach, przy ostatecznym rozrachunku liczyli się o Ekstraklasę. Dlaczego nie Termalica? Do Ekstraklasy trzeba chcieć awansować i mimo dobrej gry, myślę, że odpuszczą na finiszu, bo wątpie żeby klub i małe miasteczko udźwignęli ciężar Ekstraklasy. To może Miedź Legnica? Wątpię.. Myślę, że ich zaspokoi utrzymanie się w lidze, tak jak to mieli w założeniach na ten sezon.


Cracovia - najstarszy istniejący polski klub sportowy. Bez wątpienia, miejsce tego zespołu jest w wyższej lidze, dokąd zresztą zmierzają. Póki co, lider rozgrywek, ich kibice i zarząd, są pewni, że tak pozostanie do końca sezonu. Forma pasów jest jednak niestabilna. Po kilku efektownych zwycięstwach przychodzi czas rozluźnienia i głupio tracą punkty, a powiedzenie: "dar wrogów szczęścia nie przynosi" nie obowiązuje w Bydgoszczy, gdzie tylko czekają na potknięcie drużyny z Krakowa. Mimo wszystko tych wpadek jest bardzo mało, nastroje bojowe, a  myśli powoli zaglądają do Ekstraklasy, gdzie sercem i myślami są także podopieczni Jurija Szatałowa. Kibice wywierają ogromną presję na zawodnikach i nie wyobrażają sobie jakoby Zawiszy miałoby zabraknąć w przyszłym sezonie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Sen o Ekstraklasie miał się ziścić w poprzednich rozgrywkach, ale ekipa z Bydgoszczy w decydującym meczu poległa w Gliwicach z Piastem, aż 0:3. W tym sezonie wszyscy są przygotowani na awans, a jeśli ten nie dojdzie do skutku możemy być świadkami rewolucji w "Zetce".

Kandydatów na "Ekstraklasowiczów" jest kilku, ale zagłębiając się w infrastrukturę,
sponsorów, zawodników, sztab, to kreuje nam się dwóch zdecydowanych faworytów na awans.
Sprawa jest cały czas otwarta i na "salonach" w przyszłym sezonie być może będzie
występowała Miedź, Termalica, a może nawet wróci Arka Gdynia. Spotkań jest jeszcze bardzo
dużo, różnice punktowe są małe, więc serdecznie zachęcam do śledzenia tego "wyścigu
szczurów".

27 marca 2013

Gorzej niż z Ukrainą. Tylko przeciwnik słabszy.

Reprezentacja Polski pokonała na Stadionie Narodowym w Warszawie półamatorską drużynę San Marino, 5-0. Chyba na tym powinienem zakończyć. Mecz mnie rozczarował. Czułem się zażenowany, siedząc z kolegami przy piwie. Ja - siedząc wygodnie przed telewizorem. A kibice, którzy wydali gruby hajs, żeby na ten mecz pojechać? Nawet wyobraźnia mnie tutaj zawodzi.

 Wydawać by się mogło, że powołanie do reprezentacji powinno coś znaczyć. Dostajesz koszulkę z orzełkiem po to, żeby zostawić serce na boisku. Może to zwykłe, może to banalne, ale tak powinno być. Patrzą na Ciebie miliony, reprezentujesz kraj w najpopularniejszym sporcie na świecie. Dlaczego tak nie jest? Dlaczego musiałem oglądać człapiące bociany? Może to oznaka nadchodzącej wiosny, nie wiem. Gdzieś wyczytałem, że dzisiaj wygrałby z nami każdy, oprócz San Marino, rzecz jasna. Kurde, jestem patriotą, wierzę w ten kraj, w polskich sportowców, pokładam też spore nadzieje w piłkarzach, a oni mnie zawodzą, po raz kolejny czuję się oszukany. Powiecie - a co tam San Marino, przecież wygraliśmy, więc czego się czepiasz? A, czepiam się.


 Zobaczyłem w wyjściowym składzie dwóch napastników. Pomyślałem - fajnie, coś nowego. Na tak słabego rywala, dlaczego nie? Spodziewałem się ciekawych akcji, oryginalnych zagrań, gry z szybkiej piłki, pomysłu na grę. San Marino postawiło ścianę, a my waliliśmy w nią miniaturowym młotem. Piłka do Grosickiego i biegnij chłopie. Wrzuć, a jak nie, to chociaż spróbuj wywalczyć rożnego. Tak to wyglądało. Robert Lewandowski wreszcie się przełamał. Dwie bramki z rzutów karnych, z czego w jednym Bozia dmuchała z całych sił, żeby się jednak wturlało. Nasz gwiazdor nie potrafił oddać groźnego strzału z akcji. No ludzie, o czym my rozmawiamy?


 Punktem kulminacyjnym była chyba akcja bramkowa San Marino. Sam na sam z bramkarzem. Gdyby nie Artur Boruc, stalibyśmy się pośmiewiskiem. Ten mały kraj strzeliłby swoją 19. bramkę w historii swojego istnienia, dziękujemy Ci, Art, z całego serca. Podobał mi się Boruc, szczególnie w pierwszej połowie, kiedy San Marino oddało strzał na bramkę, był wtedy wściekły. machał rękami. Takich piłkarzy nam trzeba, z charakterem, z jajem. Kolega coś zawalił? Krzyknij na niego. W takich sytuacjach widać, komu zależy najbardziej. Kto mi się jeszcze podobał? Kuba Kosecki i Bartek Salamon. Pierwszy wprowadził sporo ożywienia i zapewnił swoją bramką "Puchar Weszło", drugi z kolei to inwestycja w przyszłość. Pal licho, że graliśmy z San Marino. Fajnie, że Fornalik na niego postawił. Stawiam tu plusika. Cieszy mnie jeszcze fakt, że wszedł Teodorczyk i pokazał Robertowi jak trzeba skończyć akcję. To by było na tyle.


 Mimo wszystko, dalej wierzę w naszą reprezentację. Przypominam sobie dwa mecze z Portugalią, spotkanie z Belgią, dominację nad Anglią, przypominam sobie nawet te piękne momenty na EURO 2012 i ściskam kciuki, podobno nadzieja umiera ostatnia. Czarnogóra zagrała z Anglią na remis, to powinno nas zmotywować. Jedźmy w czerwcu do Kiszyniowa i zagrajmy z pazurem. Pokażmy, że jeszcze się liczymy, wygrajmy 0-3, będę wtedy szczęśliwy. Przepraszam, może jest to mało ambitny tekst, brakuje tu statystyk, konkretów, ale musiałem w ten sposób, emocjonalnie, umysłem prawdziwego polskiego kibica, nie statystyka, nie chłodnego obserwatora. Myślę, że wielu z nas myśli podobnie.


 Wiem, że potrafimy się zmotywować. Wierzę, że przyjedzie do nas Czarnogóra, dostanie trójkę i pojedzie do domu, wierzę, że Wembley zatoczy koło, że Ukraina zlekceważy nas na swoim terenie, że rywale będą remisować. Co mi pozostało? Wszyscy obrażają polskich piłkarzy, przeklinają na Lewandowskiego, rzucają czym popadnie, wstydzą się. Może i jestem dziwny, ale jestem z reprezentacją Polski na dobre i na złe, nawet jeśli szanse pozostaną matematyczne, to i tak nie odbierze mi wiary.

 Polacy - najlepsi z najlepszych.

Kochać polskiej reprezentacji nie przestanę. Polskim sportowcom będę kibicował zawsze. Powtarzam jeszcze raz - uwierzmy! Jesteśmy Polakami. Jeszcze wszystkim pokażemy.

26 marca 2013

Mecz o Puchar Weszło. Ostatnie spotkanie Fornalika w roli selekcjonera?

 
(fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)
Prawie 4 lata temu Polska ostatni raz zmierzyła się z reprezentacją San Marino. Żeby było zabawnie, mecz rozegrano 1 kwietnia, czyli w znane wszystkim Prima Aprilis. Prawdopodobnie tylko dlatego Polska zmiażdżyła rywali wygrywając aż 10:0, po czterech bramkach Ebiego Smolarka. Co ciekawe znajdowaliśmy się wtedy w podobnym położeniu, w jakim znajdujemy się dzisiaj. Byliśmy świeżo po porażce w Belfaście - gdzie po beznadziejnym meczu przegraliśmy z Irlandią Płn. 3:2, a szanse na awans bardzo się wtedy oddaliły. "Selekcjonerskie życie" Leo Beenhakkera wisiało wówczas na włosku, jednak mecz z San Marino pozwolił Holendrowi na tymczasowe utrzymanie swojej posady. Czy dziś będzie podobnie?


Po meczu z Ukrainą nad selekcjonerem Waldemarem Fornalikiem zawisły czarne chmury. W mediach zaczęły pojawiać się te same pytania, które pojawiały się tuż po klęsce na Euro: Dlaczego nasi wyglądają, jakby najedli się przed meczem 3 kebabów i nie mieli siły ganiać za szybkimi przeciwnikami? Dlaczego Lewandowski nie strzela? Dlaczego Fornalik nie reaguje na sytuację na boisku, a po meczu udziela kompromitujących wypowiedzi? I na dobrą sprawę większość pytań naprawdę ma sens. Fornalik miał zmienić styl naszej reprezentacji, wprowadzić do niej świeżość, spowodować, że smród jaki pozostawił po sobie Franciszek Smuda, szybko rozpłynie się po atmosferze. Kadra zmian jednak nie przeszła - trzon zespołu wciąż tworzą zawodnicy, którzy nie podołali zwycięstwie w wymarzonej grupie na Mistrzostwach Europy. Dziś wiele osób udaje zaskoczonych taką sytuacją, jednak zadaniem Fornalika wcale nie było stworzenia kadry na nowo. On miał zrobić z tymi zawodnikami to, czego nie udało się zrobić Smudzie - zbudować drużynę i wpoić zawodnikom, że dla kadry naprawdę warto się poświęcić. I tutaj słynny Waldek poległ.

 Dzisiaj mecz o słynny "Puchar Weszło", który może zweryfikować faktyczny stan naszej reprezentacji. Puchar jest odpowiedzią - żartem, na spotkanie - żart, reprezentacji Polski z Ukrainą. Jest bardzo prawdopodobne, że Polska powtórzy wynik sprzed czterech lat i zmiecie wręcz z boiska kelnerów, restauratorów i bankowców. Musimy wygrać co najmniej pięcioma golami, aby "Puchar Weszło" stał się naszą własnością. San Marino z pewnością tanio skóry nie sprzeda. Warto tu przypomnieć sobie spotkanie z 2008 roku, kiedy pod wodzą Leo Beenhakkera wygraliśmy na wyjeździe z San Marino jedynie 2:0, po bardzo opornej i beznadziejnej grze biało-czerwonych. Tak - to właśnie wtedy tyłki uratował nam Łukasz Fabiański, który na całe szczęście obronił karnego w 4 minucie spotkania. A od kompromitacji naprawdę dzieliło nas wtedy niewiele...

 Czy to jest właściwy czas, by dokonać zmiany na stołku trenerskim?  Obawiam się, że tak. I wcale nie jestem fanem zwalniania trenera po kilku spotkaniach. W mojej opinii Waldemar Fornalik po prostu nie jest urodzonym selekcjonerem. Tak samo jak nie był nim Franciszek Smuda, tak samo jak nie był nim Paweł Janas, a był nim właśnie Leo Beenhakker. Czym różnią się Ci wszyscy panowie? Jedno słowo: autorytet. Jestem niemalże pewny, że Lewandowski inaczej grałby u Jose Mourinho, a inaczej u Dariusza Wdowczyka, mimo że byłby to ten sam zawodnik, z tymi samymi umiejętnościami. Beenhakker był selekcjonerem idealnym, bo wpajał naszym piłkarzom by wierzyli w siebie. Dodatkowo mówił im o "oczywistych oczywistościach" jak o tym, że musimy utrzymywać się przy piłce, a dzisiaj - o zgrozo - w ogóle nam to nie wychodzi. Gdy wybierano Waldemara Fornalika na selekcjonera reprezentacji Polski nie piałem z zachwytu, bo od początku byłem za sprowadzeniem na ławkę kogoś na miarę Holendra - znanego i poważanego, zagranicznego selekcjonera. Na krajowym podwórku jedynym dostępnym kandydatem był właśnie nasz Waldek, bo Michał Probierz (najpoważniejszy konkurent) był po dosyć ciężkim okresie, a przede wszystkim wolał przeprowadzkę na Reymonta. Mimo to, w Fornalika wierzyłem, bo po wypowiedziach Grzegorza Laty o tym, że trenerem może być jedynie Polak, wiedziałem, że nie spotka nas obecnie nic lepszego.

 A dziś historia zatoczyła koło. Znowu gramy z San Marino, znowu posada selekcjonera wisi na włosku, znowu zastanawiamy się czy zwalniać już teraz, czy poczekać do końca eliminacji. Jestem jednak tego samego zdania co Przemek Rudzki - jeśli chcemy się jeszcze liczyć w walce o Mundial, potrzebujemy wstrząsu. Wstrząsu, który wykona zagraniczny trener o charyzmie Beenhakkera lub Trappatoniego. Wszystko w rękach Zbigniewa Bońka, a ten na pewno porażek łatwo znosić nie będzie.

JO

24 marca 2013

Zaryzykujmy!

Czy my zawsze musimy ruszyć dupę i walczyć dopiero wtedy gdy ktoś nam do tej dupy porządnie nakopie ? Taka jest nasza mentalność, walczymy dopiero wtedy gdy już nic nie mamy, gdy jesteśmy zgnojeni. Czasem się to udaje, ale to trzeba jak najszybciej zmienić.

Przed każdym meczem reprezentacji kibice czują podniecenie, rozmawiają tylko o tym czy Lewandowski strzeli bramkę i ile ich strzeli, czy Fornalik będzie się cieszył z wygranej, czy Boruc znowu zostanie bohaterem, etc., etc.
Tak było i tym razem. 9/10 osób mówiło przed starciem, z ogromnym przekonaniem słyszalnym w głosie, że Polska Ukrainę jednak pokona. Sam w to wierzyłem, tym razem wierzyłem…
Przed każdym meczem naród żyje marzeniami, marzeniami o wielkiej drużynie i o sukcesie, na który czekamy tak długo.
Po meczu jednak otwierają nam się oczy, niektórzy maja wytrzeszcz i nagle widzą zbyt wyraźnie. Obiecujemy sobie, że już więcej nie ośmielimy się marzyć, że nie uwierzymy, ale to powraca jak narkotyk…

Mamy wiele mankamentów, nie starczyłoby czasu by je wymienić. Nie jesteśmy potęgą na futbolowej mapie, ale gdy nam, słabej drużynie, zabraknie waleczność, to już nie mamy nic do zaoferowania.
Wczoraj mogliśmy ją zobaczyć, ale tylko przez 30 minut. Byliśmy jak przerażone dziecko uciekające przed ciężką ręką ojca. Chwilową ucieczkę umożliwiła nam adrenalina, która płynęła w naszych żyłach po dwóch mocnych ciosach. W końcu jednak Ukraińcy nas dopadli i zadali ostateczny cios. Leżeliśmy na tej idealnie przygotowanej murawie i nie mogliśmy się podnieść. Poddaliśmy się.

Może lepiej odpuścić sobie te całe mistrzostwa w Brazylii? Nawet gdybyśmy jakimś cudem na nie awansowali, to i tak z grupy nie wyjdziemy, bo takiego prawa, z ta drużyna, nie mamy. Tylko czy my mamy lepsza drużynę? Ja myślę ze może nie lepszą, ale taka z większym sercem, owszem (o tym jeszcze dzisiaj).

Czasem jesteś skazany na pożarcie, ale gdy masz większe serce, przetrwasz, a może nawet i zwyciężysz?

Posłuchajmy w końcu Kowala, bo gość dobrze prawi.
Postawmy na Euro 2016! A każdy następny mecz eliminacyjny potraktujmy jak +2 do doświadczenia tych młodych, bo gdzie je zdobywać jak nie w takich meczach? Na pewno nie w takich spotkaniach jak z Rumunią…
Osobiście zdecydowanie bardziej wolałbym oglądać młodych i nie najedzonych dzieciaków którzy za tą reprezentację oddaliby wszystko, niż pełnego Obraniaka, który biegnie truchtem za uciekającym mu przeciwnikiem i nagle staje w miejscu, poddaje się, choć nie spróbował walczyć.
Ja o taką drużynę młodych (z kilkoma starszymi walczakami) jestem spokojny. Umiejętnościami czysto sportowymi od obecnych kadrowiczów różnić się rażąco nie będą, a gdy dojdzie do tego walka jak o ojczyznę to mogą nas nieźle zaskoczyć.

Zaryzykujmy! Gorzej już być nie może!



Szczegółowa analiza wtorkowego przeciwnika

Już we wtorek odbędzie się spotkanie, którym żyje cała piłkarska Polska. Będziemy mieć sporą okazję do podwyższenia swojego dorobku punktowego, zwycięstwo wydaje się być w zasięgu ręki, grając, nawet tylko lewymi nogami. Zmierzymy się z reprezentacją San Marino. Jest to najsłabsza drużyna w Europie. Mogą nas czymś zaskoczyć? Postaram się ich rozpracować.


Jaki jest największy sukces tej maluczkiej kadry? Wydaje mi się, że jest nim zwiedzenie najpiękniejszych piłkarskich stadionów za krajową kabonę. No, ale tylko wtedy, kiedy dostaną przepustkę z roboty. Najlepiej mają właściciele własnych firm, oni sami sobie dają wolne. A pomyśleć, że żona któregoś z zawodników ma urodziny. "Wiesz co, drogie to złoto, cholera, a spłacamy kredyt na mieszkanie, wiem, że bardzo chciałaś ten łańcuszek.. ale mam za to koszulkę Gerrarda". To naprawdę piękne, że w salonowej szafie tych grajków, wiszą trykoty gwiazd futbolowego światka. Żeby jednak dostać taką koszulkę, piłkarz przeciwnej drużyny musi mieć dobry humor.

Jesteś reprezentantem San Marino? Czytasz mój felieton? Chcesz zdobyć nową koszulkę? Po meczu podejdź do tego, który: JEDEN ustrzelił hat-tricka, DWA kupił ostatnio świetny samochód, TRZY wstawił sobie nowe zęby, CZTERY wydał solową płytę r&b, PIĘĆ wygrał bilety na koncert Bon Joviego w konkursie na last.fm. Cokolwiek, byle miał uśmiechniętą twarzyczkę.

Nie podchodzić z kolei do tego, który: JEDEN obijał reklamy nie mogąc trafić do bramki, DWA rozbił wczoraj samochód, TRZY pokłócił się z trenerem/żoną/psychoanalitykiem, CZTERY drapie się akurat po kolanie, PIĘĆ poci się jak dziwka w kościele

Kilka ciekawostek o San Marino:
- raz wygrali nawet mecz, towarzyski z Liechtensteinem, 1-0.
- w oficjalnych spotkaniach zdobyli dotychczas 18 bramek
- legendą kadry jest Andy Selva, strzelec 8 goli (nie faulować go, bo dobrze bije wolne)
- kiedyś w eliminacjach urwali punkty Turkom i Łotyszom
- najwięcej, przegrali 0-13, z Niemcami
- mają tego samego trenera od 1998 roku, jest nim Giampaolo Mazza
- w 1993r. strzelili Anglikom gola na Wembley w 1. minucie i cały świat zesrał się wtedy ze śmiechu
- grali mecz z Watykanem (a ci dali im po katolicku zremisować, 0-0)
- w eliminacjach do mundialu w 1994r. prawie zremisowali z Polską, ale Furtok strzelił gola ręką, a sędzia oszukał biednych Sanmaryńczyków, dodam jeszcze, że mówi się na to: polska ręka Boga, czyli coś na podobieństwo ręki Maradony w meczu z Anglią. Choć ręka Boga, w zestawieniu z meczem z San Marino, brzmi jak kawior w zestawieniu z bigosem.

ANALIZA OBROŃCÓW (no i bramkarza też w sumie)
Dobra, to jedziemy ze szczegółową analizą. Zacznijmy od bramkarza - Aldo Simoncini. Lepiej nie strzelać mu dużo bramek, bo za wszystkie może nas rozliczyć. W końcu jest księgowym.
Bracia Bollini mogą nas z nami troszkę pojeździć, gdyż mają swoją firmę przewozową. Na szczęście tylko jednego z nich spodziewam się w pierwszej jedenastce. W meczu z Anglią, urzędnik bankowy strzelił samobója, będąc wyraźnie zamyślony nową, wysokoprocentową lokatą. Może warto to wykorzystać? Ten pan nazywa się Della Valle, a do jego okienka bankowego, mniej więcej trzy razy w ciągu minuty będzie pukał Kuba Błaszczykowski, bo to zawodnik z jego strony. Na stoperze gra jeszcze brat bramkarza, więc mogą próbować do siebie wzajemnie podawać. Z tym, że rozliczą nas wtedy podwójnie, ponieważ drugi z braci również jest księgowym. Lewandowski może się nie wcale nie przełamać, bo pilnować go będzie Mirko Palazzi. Co, nie wiecie kto to? Jest profesjonalnym piłkarzem, grał kiedyś w Serie D, a teraz w Serie E, czy gdzieś tam. W każdym razie może pozwolić sobie na kupno chleba, masła i pasztetu za granie w piłkę. Stawkę uzupełnia ten, z którym koszulkami i zawartością kieszeni wymieni się Artur Boruc. Fabio Vitaioli, mający swój własny bar. No dobra, nie taki własny, ma go razem z bratem (ooo, brat też gra w kadrze, w ataku). Martwię się, żeby nie podmienił Borucowi butelki z wodą, na coś innego. Artur jest cwany, nawet jakby poczuł, to i tak by nie powiedział. Nasi przeciwnicy mogą też zastosować wariant taktyki, oparty na sile fizycznej i wprowadzić Damiano Vanucciego, właściciela siłowni.

ANALIZA POMOCNIKÓW
Na skrzydle, z Piszczkiem będzie mierzył się student. Jak mniemam, musi studiować sanmaryński odpowiednik bezpieczeństwa narodowego, kulturoznawstwa lub dziennikarstwa, inaczej nie miałby czasu na jakieś tam międzynarodowe granie. Przeciwnik Seby Boenisha to z kolei barman - Enrico Cibelli. Zastanawiam się, czy nie pracuje on u braci Vitaioli. Wiadomo, o robotę trudno, a czemu nie dać szansy koledze z kadry? W środku piłkę rozgrywają biegają: drugi z braci Bolleli (tych od firmy przewozowej), a także człowiek, który podobno ma dla trenera Waldka trzy niezwykle mocne żarówki jarzeniowe do przechowalni ziemniaków. Alex Gasperoni ma swoją firmę, produkującą oświetlenia dla farm gospodarskich. Na szczęście, statystyki przemawiają na naszą korzyść. Wszyscy ci zawodnicy zdobyli dla swojej reprezentacji w sumie, 0 goli. Bilans nie jest powalający, choć nie jestem w stanie obiecać, że po meczu z Polakami, ich dorobek nie ulegnie zmianie.

ANALIZA NAPASTNIKÓW
Nie mógłbym pominąć legendy tamtejszego kopania się po czołach. Jest jeden zawodnik, który naprawdę dobrze gra w piłkę. To Andy Selva, grający niegdyś nawet w Serie B. Strzelił dla reprezentacji ogórasów 8 bramek, godne podziwu, naprawdę, trzeba przyklasnąć w dłonie. W ataku, z Anglią, pomagał mu jeden z braci Vitaioli. To nazwisko przewija się często, wyjaśnię więc jeszcze raz: Jest dwóch braci, mają swój bar, jeden jest obrońcą, drugi napastnikiem. Pierwszym rezerwowym jest sprzedawca mebli - Danilo Rinaldi, podobno trochę drewniany, ale gola w kadrze kiedyś strzelił.

Procent zwycięstw San Marino to 1,30. Oby się nie powiększył po meczu z Polską. Całkiem poważnie teraz, osobiście podziwiam tę reprezentację. W każdym meczu dostają po dupie jak siedmioosobowa drużyna trampkarzy, która gra, bo seniorzy muszą mieć ''zaplecze''. Oni się nie zrażają, przeciwnie, są dumni z gry w kadrze narodowej. Po pracy znajdują jeszcze czas na trening. Może nie mają umiejętności, ale wielkie ambicje i ogromną pasję.

Kto nie przeczytał ten trąba. Wyniku niższego, niż 5-0, nie jestem w stanie przyjąć. Na koniec, dodam jeszcze, że jeśli Polska, nie daj Boże, straci we wtorek punkty, to zrobię zdjęcie pewnej części ciała (tej samej, którą pokazał nam Kuba Kosecki) i ustawimy sobie jako zdjęcie dnia na Podbramkowo. Wielkie dzięki za doczytanie do końca :)

20 marca 2013

Spekulacje kadrowe przed meczem z Ukrainą



  Już niebawem reprezentacji Polski rozegra kolejny mecz eliminacji Mistrzostw Świata. Rywalem biało czerwonych będzie Ukraina, która w tym meczu walczyć będzie o wszystko. Podopieczni trenera Mychajło Fomienki w 3 meczach zdobyli tylko 2 punkty i jeśli teraz przegrają, praktycznie pożegnają się z występem na brazylijskich boiskach. W głowie Waldemara Fornalika siedzi jedna jedyna myśl: Kto wyjdzie w wyjściowej jedenastce? Kogo desygnować do gry, aby nie popełnić błędu? A podobnych pytań przed meczem, jest całkiem sporo.

   Pozwólmy sobie zrobić pewną symulacje, na kogo powinien postawić trener. Zaczynając od bramki, uważam że naturalnym kandydatem numer jeden jest Artur Boruc. W ostatnim czasie niejednokrotnie pokazał, że warto na niego stawiać i choć broni w drużynie, która do angielskich potęg w lidze nie należy, radzi sobie bardzo dobrze. Dziwi mnie tylko powołanie Przemysława Tytonia w miejsce golkipera Arsenalu - Łukasza Fabiańskiego, który zaliczył ostatnio świetny występ w Lidze Mistrzów. Dwóch najlepszych stoperów na dzień dzisiejszy to według mnie Kamil Glik i Piotr Celeban. Wybór defensora Torino po ostatnim meczu z Anglią nikogo nie powinien dziwić, gdzie Polak został okrzyknięty bohaterem narodowym. Celeban z kolei bryluje na boiskach w Rumunii i na grę po prostu zasługuje. Na bokach formacji defensywnej postawił bym na Łukasza Piszczka i Sebastiana Boenischa. Defensor BVB nie jest co prawda w pełni sił, ale jest duża szansa, że wybiegnie na murawę w piątkowy wieczór. Z kolei gracz Leverkusen musi zastąpić nieudolnego i nieskoordynowanego Jakuba Wawrzyniaka. Gracz warszawskiej Legii kompletnie nie zasługuje na grze w kadrze - niedokładne podania, brak pomysłu na grę i generalnie niski poziom sportowy - eliminują go z pierwszej jedenastki.

   Pozostając w klimacie warszawskiej drużyny nie można nie zauważyć Jakuba Koseckiego. Młody pomocnik z pewnością wniósł by świeżość w grę reprezentacji, a jego szybkość i zwinność pomogą w konstruowaniu akcji ofensywnych. Fornalik w ostatnim czasie sprawdzał Mierzejewskiego i Grosickiego, którzy na pewno papiery na grę mają, jednak nie potrafili ostatecznie wykorzystać swojej szansy i pokazać się na miarę swoich możliwości. Środek pola na pewno sprawi duży ból głowy u Waldemara Fornalika. Za kartki pauzuje Eugen Polański, którego ktoś musi zastąpić. Na kogo padnie wybór? Z pary defensywnych pomocników zostaje tylko Grzegorz Krychowiak, natomiast pozycja drugiego to jedna wielka niewiadoma. Osobiście dał bym szansę młodemu Danielowi Łukasikowi lub Arielowi Borysiukowi, ale ostatecznej decyzji się nie podejmę. Prawe skrzydło zarezerwowane jest rzecz jasna dla kapitana reprezentacji - Kuby Błaszczykowskiego. Udowadniać swoich umiejętności zawodnik ten nie musi, pytanie tylko, czy weźmie ciężar na swoje barki  w trudnych momentach i pociągnie całą grę, jak choćby w meczu z Rosją.

    Atak należeć będzie oczywiście do nie kwestionowanego Roberta Lewandowskiego. Tego pana nikomu nie trzeba przedstawiać, ale futbol to gra zespołowa, wiec sam "Lewy" nic nie zdziała. Ostatnio przeglądając w internecie różne portale, można było się natknąć na nagłówek  "Czy Lewandowski ma z kim grać w reprezentacji?". Moim zdaniem ma, jednak problem tkwi w tym, że jak na razie ani Smuda, ani Fornalik nie są w stanie wykorzystać potencjału napastnika BVB w 100%. Osamotniony w polu karnym, odcięty od podań nic nie jest w stanie zrobić. I tutaj najważniejsze zadanie trenera dotyczące taktyki zespołu, by tak znakomitego napastnika wkomponować w zespól, tworząc jednolity team. Za plecami Lewandowskiego czekać na swoją okazję strzelecką będzie Ludovic Obraniak. Dysponuje świetnym strzałem, ale też dobrym przeglądem pola. Ostatnio przechodził nieco obok gry, dlatego teraz musi bardziej włączać się w akcje ofensywne i wspierać Roberta w szturmach na bramkę Ukrainy
.
  Czy tak będzie wyglądał skład kadry Fornalika w piątkowy wieczór? To według mnie optymalna jedenastka na mecz z Ukrainą, połączenie rutyny z młodością przy pewnych problemach kadrowych. Zobaczymy na jakie zestawienie zdecyduje się selekcjoner Fornalik i kogo desygnuje do gry od pierwszej minuty. Jedno jest pewne, kto by nie zagrał ten mecz musimy wygrać, dlatego mocno trzymajmy kciuki za biało-czerwonych.

19 marca 2013

Typowy dla piłkarza brak edukacji, czy żal za grzechy?

Poznajecie tego pana? Nie, nie chodzi o Rogera. Temat świeży jak poranny rogalik z dżemem u pani Wandzi w cukierniczym. To Giorgos Katidis, który właśnie oprawił swoje nazwisko w paskudną ramkę i nie jest to ramka z masy solnej. Nie da się jej rozbić, a jest przybita na stałe. Świeżo kupiona, zbita gwoździami, ale już zardzewiała. Dlaczego w ogóle gadam o tej pieprzonej ramce? Nie wiem, może tak mi łatwiej. Chciałem coś zobrazować, pokazać, że jedna decyzja może ciągnąć się za nami przez całe życie. Źle postawionej nogi na stromym moście już nie poprawisz. A co on w ogóle zrobił? Ano to. Zachowanie skandaliczne.



Takiś głupi, synu?

I co o tym myśleć?
Pozostaje mi kwestia, której chyba nigdy się nie dowiem, choćbym cholera, nie wiem jak bardzo chciał. Czy naprawdę można być takim matołem i nie znać tego gestu?
Doprawiłbym Katidisowi głowę Hitlera, ale będą mogli mnie potem za to ścigać. Pozostaje mi więc zmuszenie was do wytężenia swojej wyobraźni. Myślę, że to nie będzie trudne, zarys wąsa u Giorgosa już jest. W Polsce, przeciętny gimnazjalista bądź licealista więcej wie o obcych krajach niż o własnym (dlatego też, o ironio, polskie dzieci znają ten gest i wiedzą, że jest be). Dużo z  nas nie wie, że po Piastach byli Andegawenowie, a nie od razu Władziu Jagiełło (do tych co nie wiedzieli - już wiecie). Niestety, nie wiem jak wygląda program edukacji historycznej w greckich szkołach, a chętnie bym się dowiedział. Nie rozumiem tylko jak można nie znać gestu, popularniejszego niż znak pierwszeństwa?
Jak można nie znać tyrana, który wymordował 6 milionów samych Żydów, dokładając do tego około 10 milionów ofiar innej nacji? Skoro wyobrażam sobie już to okrutne nazwisko, to zawsze z podniesioną ręką, bez wyjątku.



Grecy też brali udział w wojnie?

Druga wojna to bezpośrednia lub pośrednia walka całej Europy. Z tego co wiem z lekcji historii, kraje pośrednio uczestniczące w wojnie miały swoje formacje kolaboranckie. O jakie kraje mi chodzi i czym są owe formacje? No tak, wypadałoby nieco sprawę nakreślić, bo większość z was pewnie średnio jarzy o czym tutaj w ogóle mowa. Dobra, zacznę od słowa kolaboracja. Dosłownie tłumacząc, rozkładając wyraz na czynniki, wyjdzie nam wspólna praca. Do czego zmierzam? Powoli. Grecja jako jedno z wielu państw (jeszcze przykładowo: Chorwacja, Białoruś, Holandia) również miała swoje oddziały kolaboranckie. Były to: Bataliony Bezpieczeństwa oraz Grecka Armia Ochotnicza. Są to formacje stworzone w służbie Niemiec, a więc podlegające Hitlerowi. Zanudzam, ale wbrew pozorom, to istotne.

Wniosek: Młody Grek chyba jednak nie chodził do szkoły, bo jego kraj również był, podobnie jak cała Europa, związany z II wojną światową. Chyba, że uciekał z lekcji historii. A jak uciekał, to teraz pani magister musi mieć niezły ubaw. Nie są w stanie temu dorównać wszystkie postawione przez nią oceny niedostateczne.



To można nie znać Hitlera?

Tłumaczenie poszkodowanego jest tak głupie, że aż nie wiem jak on to wymyślił. Podobno nie wiedział co ten gest oznacza. Trener jeszcze tłumaczył zawodnika, że gdzieś go zobaczył, ale nie wiedział, że to coś złego, bo nie interesują go sprawy polityczne, no litości, Panie Boże. Mi osobiście (nawet gdyby to była prawda) wstyd byłoby w tej sytuacji powiedzieć: "Ale co ja zrobiłem? To zły gest? Nie można go pokazywać? Naprawdę, nie wiedziałem". Tak mniej więcej odpowiedział na twitterze Katidis - jednym wpisem na milion wulgarnych i obraźliwych wiadomości w jego kierunku. Okazało się, że się publicznie zesikał w galoty. Mógłby i być idiotą, ale po co głośno o tym mówić?



Jak w jednej chwili zrujnować sobie życie?

Ostatnia sprawa, to kara dla młodego Greka. Dożywotnia dyskwalifikacja z gry dla reprezentacji. To jak wyrok śmierci dla zawodnika urodzonego w 1993 roku, dla kogoś, kto obecnie nieźle pogrywa sobie w kadrze juniorskiej i przymierzany jest do seniorskiego kopania. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że był to chłopak, który naprawdę dobrze się zapowiadał, a teraz wpisując jego nazwisko w googlach, widzimy trzydzieści informacji pod rząd - na przemian - o jego geście i o karze federacji, i w koło Macieju. Na wikipedii też od razu dodano wpis pod tytułem: Nazi style salute controversy, gdzie o tej jednej sytuacji przeczytamy więcej niż wszystkich informacji o zawodniku. Ten chłopak już zawsze będzie kojarzony z gestem, który zaprezentował. Świadomie czy nieświadomie, to już gówno wszystkich obchodzi.



 

Jedno jest pewne, tak czy siak, zrujnował swoje życie przez głupotę. Niewiedza jest również głupotą.


18 marca 2013

Skąd problemy Schalke ?


 Przedwczoraj Schalke przegrało niespodziewanie z Nurnberg 0:3. Była to dość duża niespodzianka, biorąc pod uwagę środowy występ w Lidze Mistrzów, gdzie podopieczni Kellera co prawda przegrali 3:2 - z Galatasaray Stambuł - lecz po świetnych zawodach i zaciętej walce. Tym samym pożegnali się z elitarnymi rozgrywkami. Jednak żaden kibic z Veltins Arena nie traci nadziei na udział swojej drużyny  w przyszłorocznych europejskich pucharach. Schalke zajmuje 4 miejsce w tabeli i niewiele dzieli je od bezpośredniego awansu do Ligi Mistrzów.

   Ekipa z Gelsenkirchen prezentuje się w tym sezonie nieco słabiej i na pewno walka o każdy następny punkt, będzie nie lada wyzwaniem. Tym bardziej że wielu piłkarzy zmaga się z kontuzjami. Rok temu wspaniałe bramki, a co za tym idzie – zwycięstwa -  gwarantował Schalke znakomity duet w ataku - Huntelaar & Raul.
   Pomysłodawcą tego całego przedsięwzięcia był trener Felix Magath. To dzięki niemu Huntelaar został królem strzelców Bundesligi wraz z Gomezem (22 bramki), a doświadczony Hiszpan strzelił 12 goli, co zapewniło bezpośredni awans do Ligi Mistrzów z 3. miejsca w lidze. W dwa sezony wspaniali napastnicy wznieśli Schalke na wyżyny i zagwarantowali skuteczną grę na wysokim poziomie. Obecny trener za wszelką cenę chciał zatrzymać Raula w Gelsenkirchen oferując 4 miliony euro za sezon. Suma ta okazała się jednak zbyt niska, gdyż Hiszpan wybrał petrodolary w odległym od Europy Katarze. Jednak największym problemem Schalke w ofensywie, jest pech ich najlepszego strzelca. Huntelaar przede wszystkim zmagał się ostatnio z chorobą oczu, przez którą widzi tylko na 50%. Napastnik jest obecnie w stałym kontakcie z okulistą i stara się usunąć dokuczający zakrzep. To przez to Huntelaar ostatnio występował w kratkę, a na dodatek w derbach zagłębia Ruhry uszkodził więzadła przyboczne w lewym kolanie i będzie pauzował przez 2 miesiące.

Choć w Schalke ostatnio mogliśmy odnieść wrażenie, że w Gelserkirchen tworzy się nowy szpital, to na całe szczęście trenera niemieckiej drużyny, większość zawodników jest gotowa do występów. Tydzień temu do treningów wrócili dwaj boczni obrońcy – Uchida i Fuchs. Austriak był zawsze „pewniakiem” w obronie. Niedawno do treningów po miesięcznej przerwie powrócił także rumuński napastnik Marica. W sobotnim meczu na szpicy grał Obasi, który również zmagał się z różnymi urazami. W 2. połowie zmienił go Pukki, który jak do tej pory pokazuje, że nie zasługuje na grę w Bundeslidze. Ewidentny brak wyszkolenia technicznego, słaba technika użytkowa i brak zwrotności sprawiają że fin nie daje sobie rady na niemieckich boiskach. Waleczność na takim poziomie, to jednak trochę za mało. Grę Schalke trzyma druga linia – Bartos, Draxler i Farfan.
 
   Co może pomóc drużynie z zagłębia Ruhry w powrocie do dobrej formy? Na pewno poważne wzmocnienia przed kolejnym sezonem. Po odejściu Neuera pozycja bramkarza została mocno osłabiona. Myślę że potrzebny jest dobry bramkarz, który podratuje drużynę  słabszych momentach i będzie podporą w walce z najlepszymi. Na pewno w klubie został pewien niedosyt po odejściu Raula. Obecni napastnicy nie są w stanie strzelać określonej liczby bramek, a w Schalke potrzebny jest solidny (nie kontuzjogenny) snajper który potrafi skierować piłkę do siatki  i który pomoże Huntelaarowi, w zdobywaniu goli. Wiadomo że w klubie pieniędzy nie brakuje. Potężny sponsor Gazprom nie będzie szczędził na transferach. Jednak jak pokazała już historia pieniądze to nie wszystko. Liczy się przede wszystkim dobry pomysł na drużynę – taki jak miał Filix Magath. Gazprom może i wydał duże sumy na Raula ale to przyniosło oczekiwany efekt. Hiszpan oprócz strzelonych bramek był również wzorem i autorytetem dla innych graczy, a także potrafił wziąć ciężar gry na swoje barki.  Może była legenda Realu Madryt straciła nieco na szybkości i dynamice, ale jego trafienia nieraz dawały Schalke upragnione 3 punkty, a zawodnicy z drużyny dzięki jego obecności na boisku, czuli ogromne wsparcie. Jaka będzie przyszłość Schalke w sezonie 2013/2014? Klub ten na pewno ma ambicje i pieniądze, by nawiązać walkę z takimi rywalami jak BVB czy Bayer. Miejmy nadzieje że kolejne miliony zainwestowane przez Gazprom będą mądrze wydanymi pieniędzmi i dającymi pożądany efekt.

17 marca 2013

Ambitne plany sympatycznego klubu

  Najsympatyczniejszy zespół w Premier League? O owe miano może walczyć: Swansea, czy Stoke, ale chyba miejsce lidera w tej dziedzinie ma West Ham. Klub ze świetną akademią, fanatycznymi kibicami i promocją w postaci filmu "Green Street Hooligans", lecz bez spektakularnych sukcesów w ostatnich latach. Wkrótce jednak "Młoty" mogą się włączyć do walki o wyższe cele, choć dziś ich sytuacja wcale nie wygląda tak kolorowo.

   Olimpijski spokój

   Wszystko dzięki decyzji, która lada dzień powinna zostać ogłoszona przez oficjalną stronę londyńskiego klubu. Jest wielce prawdopodobne, że już wkrótce nową siedzibą "Młotów" zostanie Stadion Olimpijski. Zostanie wydzierżawiony klubowi na 99 lat. Obiekt znajdujący się w północno-wschodniej dzielnicy Stratford, może obecnie pomieścić 80 tys. widzów, jednak po przebudowie na "piłkarskie warunki" będzie na nim mogło zasiąść 60 tys. fanów. To prawie o połowę więcej, niż na obecnym obiekcie, gdzie West Ham rozgrywa swoje mecze. Największymi optymistami są oczywiście właściciele "Młotów" czyli David Gold oraz David Sullivan, ambitnie snujący wielkie plany wobec klubu.

Tak miałby wyglądać SO, podczas meczów "Młotów"
   Takiej postawy nie podzielają jednak wszyscy kibice West Hamu i mają do tego pełne prawo. Stadion nie jest przygotowany do spektakli piłkarskich, choć szefostwo obiektu zapewnia, że w ciągu 3 lat zostanie on idealnie przygotowany do futbolowych warunków. Obiekt ten na pewno może zapewnić "Młotom" o wiele lepszy rozwój, niż zapisany wielką historią Upton Park. Dzięki podwojonej liczbie miejsc, West Ham będzie zarabiał ze sprzedaży biletów tyle, ile obecnie dostaje Tottenham czy Arsenal. I jest to najszybsza droga do tego, by zespół z Londynu mógł znowu nawiązać do swoich najlepszych sukcesów w historii klubu.

  Big Sam, big problem?

   W obecnej chwili West Ham plasuje się na 12 miejscu i wszystko wskazuje na to, że spokojnie utrzyma się w Premier League. Trenerem "Młotów" jest kontrowersyjny Big Sam i to właśnie w jego sprawie toczą się ostatnio spore dyskusje na forach internetowych. Każda drużyna, którą trenował Sam Allardyce słynęła z bardzo siermiężnej gry - czyli typowego angielskiego futbolu. Niewątpliwie miłośnik meczów La Ligi, włączając mecz WHU - Stoke mógłby się mocno przerazić i niejednokrotnie jęknąć pod nosem, bo w grze "Młotów" dominuje przede wszystkim walka w środku boiska i długie piłki na wysokich, dobrze zbudowanych napastników - przeciwieństwo Katalońskiej tiki-taki. I ciężko się temu dziwić, bo w zespole Big Sama nie ma obecnie świetnie wyszkolonych technicznie zawodników, a są za to tacy, którzy nie cofają nogi, w pojedynkach główkowych ciężcy  do pokonania. James Collins (1.93cm), Emanuel Pogatetz (1.91), Andy Carroll (1.91),  Mohamed Diame (1.85) - to tylko kilku zawodników, których ściągnął do klubu  angielski szkoleniowiec.

// telegraph.co.uk
   Gdzie leży więc problem? West Ham to drużyna waleczna, ale... często zawodnicy sprawiają wrażenie, jakby przechodzili obok meczów. Szczególnie gdy spotykają się z zespołami teoretycznie słabszymi - jak z QPR, Southamptonem czy Sunderlandem. Te mecze z pozoru są dla "Młotów" najważniejsze, ale to właśnie one sprawiają londyńskiemu klubowi najwięcej problemów. Kibicom nie podoba się także to, że zespół po awansie z nPower Championship nie zaliczył żadnego progresu, a maszyna pod nazwą "West Ham" powoli traci paliwo. Fani z Upton Park tracą cierpliwość do trenera, którą wyrażają już niemalże na każdym meczu rozgrywanym u siebie. W związku z tym, władze klubu wydały miesiąc temu oficjalne oświadczenie, w którym poinformowały o rozpoczętych negocjacjach w sprawie przedłużenia kontraktu z Big Samem (kończy się on w czerwcu 2013). Czy to nie przedwczesne działanie zarządu "Młotów"? Wydaje się, że tak. Kibiców niepokoi również polityka transferowa Sama Allardyce'a, który lubi sięgać po zawodników, z którymi współpracował już w poprzednich latach. Na nieszczęście klubu z Upton Park, często są to zawodnicy bez formy, którzy lata świetności mają już za sobą. Należy również zadać pytanie, dlaczego w West Hamie znaleźli się tacy piłkarze jak Allou Diarra czy Weillington Paulista, skoro trener "Młotów" nie zamierzał nawet w dłuższej perspektywie z nich skorzystać?

  Drużyna murem za szkoleniowcem

  Sam Allardyce ma też się czym pochwalić. Przede wszystkim jest to solidny menadżer dla klubu środka tabeli, co może pozwolić West Hamowi na spokojne egzystowanie w Premier League, za stosunkowo małe pieniądze. Warto również pamiętać o sytuacji, gdzie kibice za czasów jego "panowania" w Blackburn - przyczynili się do jego zwolnienia z klubu. Zarząd mówił wtedy, że ta drużyna ma większe ambicje i na pewno stać ich na znacznie lepsze wyniki. Jak to się skończyło, każdy fan PL dobrze pamięta. Blackburn Rovers szybko spadło z ligi, a dzisiaj zajmują dopiero 18 miejsce w nPower Championship.

   Godnym zaznaczenia jest także artykuł, który dzisiaj pojawił się na łamach londyńskiego "Expressu". Piłkarz West Hamu - Gary O'Neil, udzielił bowiem wywiadu, który pokazuje jak piłkarze wspierają swojego szkoleniowca - Spekulacje o jego domniemanym odejściu bardzo mnie zaskoczyły. Myślę, że Nasz trener odwala w klubie kawał dobrej roboty. Pomimo, że West Ham spadł do Championship i był w rozsypce, Allardyce przywrócił "Młoty" do krajowej czołówki. To nadal świetny menadżer i jako drużyna zrobimy wszystko, by Big Sam otrzymał nowy kontrakt po sezonie - zakończył zawodnik West Hamu.

   W dzisiejszych derbach Londynu zawodnicy West Hamu będą mieli niewątpliwie ciężkie zadanie. Chelsea na pewno będzie chciała się zemścić za wynik z rundy jesiennej, a nóż na karku ma przecież  Rafa Benitez, potrzebujący zwycięstw jak wody. Największym zagrożeniem dla bramki Jaaskaleinena będzie Fernando Torres, który strzelił ostatnio bramkę w Lidze Europejskiej, a na dodatek lubi on strzelać gole "Młotom". Jak będzie dziś? Zwycięstwo zostanie chyba na Stamford Bridge, ale ten mecz z pewnością nie przesądzi o losach "Big Sama" na Upton Park. Prawdziwa ocena zostanie wystawiona szkoleniowcowi dopiero po ostatniej kolejce PL. A Paolo Di Canio i Harry Redknapp coraz częściej pukają do drzwi, swojego byłego klubu...


JO

Legenda West Hamu - Bobby Moore - trzymająca Puchar Anglii.



16 marca 2013

Obywatele przegrywali, a Mancini jadł cukierki


Manchester City dawno pożegnał się z walką o mistrzostwo kraju. Po dzisiejszym spotkaniu z Evertonem, pożegnał się z nią jeszcze bardziej. A to można tak? Wyobraźmy sobie, że puchar znajdował się na drugim końcu ciemnej cygańskiej ulicy i widać było z okna jak pięknie świeci blaskiem. W tym momencie pan Karpio - cygański wirtuoz akordeonu - definitywnie go sprzątnął i nie można nawet na niego patrzeć.

"A dupa tam mistrzostwo, ja mam cukierki". Podczas, kiedy Citizens przegrywali 1-0, a Everton nacierał na bramkę, Bobby Manc miał gdzieś jakieś zmiany taktyczne. On miał swoje cukierki, pazerny nie był, bo i nawet podzielił się z Brianem Kiddem. W kieszeni słodycz, na boisku gorycz.

Fellaini i spółka, pokazali ambicję. Chociaż wypadałoby napisać - Coleman i spółka. Irlandczyk bawił się z Kolarovem jak z trampkarzem (mam nadzieję, że żaden trampkarz tego nie czyta, bo mógłby się obrazić). Osman strzelił tak, że ja, stojąc na bramce przyklasnąłbym w rękawice (chociaż nie wykluczam, że mógłbym to obronić... nie, jednak nie, nie umiem się rzucać w prawą stronę). Ach, zapomniałem, sędzia boczny wtrącił swoje pięć groszy do tego widowiska, wykazując się lekką ślepotą. Pięta Kolarova powinna być głównym argumentem do uznania bramki Mirallasa.

Druga połowa rozpoczęła się od wykopania piłki za stadion przez Kolarova. Anglicy, którym zabrakło biletów, z  pewnością będą mieli pamiątkę. W rywalizacji z sędzią na idiotę dnia, chciał zmierzyć się Pienaar, jednak ostateczny cios w tej rywalizacji należał do Lee Proberta. Tak, nie ma co porównywać. To definitywny zwycięzca. Fellaini odbija piłkę ręką na 13 metrze. RZUT WOLNY!
Warto też powiedzieć, że kapitalnie grał nasz były Legionista, Janek Mucha, ratując dwukrotnie gospodarzy: raz pięknie obronił strzał Teveza i jeszcze lepiej dobitkę Milnera, drugim razem wygrał pojedynek sam na sam z Zabaletą. Końcówka to zabójcza kontra Fellainiego i Jelavicia. Chorwat piękną podcinką pokonał Harta.

Koniec meczu, 2-0, Moyes znowu pokonuje Manciniego. Everton pokazał pazur, zaangażowanie, walkę, chęć zwycięstwa, prawdziwe angielskie oblicze.

"Ale co tam mistrzostwo, ja mam swoje cukierki"