06 lipca 2013

Paulinho - diament upaprany w polskim błocie


Tę historię wszyscy już znamy. Dzisiejsza gwiazda Canarinhos, o którą biło się pół Europy, grała kiedyś w Polsce. Były ligowiec przeszedł właśnie z Corinthians do Tottenhamu za kwotę 20 mln euro, czyli jakieś pięć razy więcej niż ówczesny budżet ŁKS-u. 99,7 % kibiców dowiedziało się o krótkim pobycie Paulinho w Polsce, dopiero po debiucie w reprezentacji Brazylii, we wrześniu 2011 roku. Nowy nabytek Tottenhamu Hotspur do dzisiaj spędza sen z powiek działaczy i kibiców. Nie mieści się w głowie, że piłkarz o statusie światowej gwiazdy, błyszczący dzisiaj u boku Neymara, jeszcze nie dawno strzelił bramkę Startowi Otwock na polskim klepisku, grając m.in. z Arkadiuszem Mysoną.


Tutaj nie chodzi o to, że wypuściliśmy z Polski piłkarza, który dałby naszej lidze nie wiadomo ile. Jeśli już, pewnie trafiłby za 200 tysięcy euro do Legii, teraz grałby gdzieś w Krasnodarze - to bardzo prawdopodobny scenariusz. Bardziej zadziwia mnie fakt, że mając w Polsce talent czystej wody, pozwolono mu odejść ot tak. Nie trafia do mnie argumentacja polskich dziennikarzy, którzy znajdują usprawiedliwienie dla ówczesnego sztabu szkoleniowego. Bo kiedy Paulinho wyjeżdżał z powrotem do ojczyzny, inne polskie kluby pozwoliły mu odejść, bo kibice go nie zatrzymali. Kibice? To ŁKS miał go u siebie, trenerzy widzieli go na co dzień. Skoro już mamy pretensje do całego środowiska, uderzmy w Tottenham i trenerów Ramosa i Redknappa, bo mogli sobie wziąć piłkarza z Łodzi za free, a tak Koguty muszą dzisiaj zapłacić 20 mln euro. Czyż nie? Brazylijczyka w ŁKS-ie trenował m.in. Marek Chojnacki - dzisiaj trener Zawiszy Rzgów. Dla niewtajemniczonych: Rzgów - zadupie miejscowość w województwie łódzkim o liczbie mieszkańców niespełna 3,500 tysiąca.

Należy postawić kluczowe pytanie: dlaczego w polskim klubie nie poznano się na talencie przyszłego znakomitego piłkarza? Proste pytanie, prosta odpowiedź... Bo to Brazylijczyk, a przede wszystkim obcokrajowiec, których szczególnie w tamtym okresie u nas nie brakowało. Trudno było odróżnić kogoś rodem z zaciągu "truskawkowego" od dobrego zawodnika. Dużo bardziej od Paulinho zastanawia mnie sprawa Lewandowskiego. Bo Legia Warszawa uważana za najlepszy klub w Polsce, klub z najlepszym zapleczem nie poznała się na najlepszym polskim piłkarzu od czasów Zbigniewa Bońka, mimo tego że Lewandowski trenował nieopodal stadionu Legii, w Delcie. Ilu takich jak on gra teraz w niższych ligach kontynuując już tylko amatorsko zmarnowaną karierę?

Jose Paulo Bezzera Maciel Junior znany światu jako Paulinho, trafił do ŁKS-u z FC Wilno w lecie 2007 roku. Wcześniej grał w prowincjonalnym klubie Pao de Acucar, gdzie zaczynał przygodę z piłką. Jego transferem zajmowała się i zajmuje się do dzisiaj firma KGM Sports, która wręcz specjalizuje się w lokowaniu Brazylijczyków w różnych ligach europejskich, nawet na Litwie czy w Mołdawii. Pod egidą KGM znajdują się jeszcze m.in Sammir z Dynama Zagrzeb i Ewerton z Andży Machaczkała. Debiut w barwach ŁKS-u przypadł na dzień 15 września 2007 roku i mecz z Zagłębiem Sosnowiec. ŁKS wygrał 3:0 pod wodzą trenera Wojciecha Boreckiego - dzisiaj prezesa Podbeskidzia. Paulinho nie cieszył się zbytnim uznaniem. Wystąpił w siedemnastu meczach Ekstraklasy w sezonie 2007/2008, ale raczej były to końcówki spotkań. Zagrał jeszcze cztery mecze w Pucharze Ekstraklasy i jedno w Pucharze Polski, gdzie jak już wspominałem, strzelił bramkę Startowi Otwock. W dniu debiutu Paulinho miał dokładnie 19 lat i 52 dni.

Podejście do nowo pozyskanych piłkarzy w polskich klubach... Możemy się tylko domyślać, jakie było. Przyjechał wystraszony, cichy chłopak do obcego kraju, a tutaj kompletna amatorka. Pewnie miał potencjał już wtedy, ale nie mógł tego pokazać na łódzkim kartoflisku, wśród kolegów - amatorów, których, o zgrozo, nazywa się polskimi piłkarzami zawodowymi. Paulinho nie raz przeżywał chwile załamania w kompletnie obcym dla niego miejscu. W Otwocku ofiarą dzisiejszego kumpla Neymara padł niejaki Dawid Bułka, o którym nic nie wiem, przyznaję. Wiem tylko, że dalej gra w Otwocku. Było to największe osiągnięcie Paulinho w Polsce, bo ze składu łodzian wygryzł go pupilek miejscowego środowiska - Mladen Kascelan. Ten sam piłkarz, który dzisiaj kopie piłkę w drugoligowym Arsenalu Tuła z Rosji.

Mimo wszystko, w ŁKS-ie Łódź nie upatruję winy. Prawa do zawodnika posiadał niejaki Algimantas Breiskas, pomagający przy transferze do Europy. To po stronie litewskiej była większość praw do zawodnika. W Polsce Paulinho przebywał trochę na zasadzie wypożyczenia.

Do całej sprawy podchodzę na chłodno. Wielki piłkarz, który kiedyś grał w polskim klubie to tylko ciekawostka, którą można przytoczyć tak samo, jak osobę Rodrigo Moledo, który po odstrzeleniu przez Odrę Wodzisław znalazł angaż w Metaliście Charków. Pięć milionów euro zapłacone przez Ukraińców na wszystkich zrobiło wrażenie. W całej sprawie Paulinho i Łódzkiego Klubu Sportowego frapuje mnie jedna rzecz. W wywiadzie dla ESPN zawodnik wspomina Litwę i Polskę wręcz jako miejsce kaźni dla piłkarza. Bez infrastruktury, bez perspektyw, jak w kraju trzeciego świata. To nie jest dobra reklama dla naszej piłki, a przede wszystkim naszego kraju. Chciałbym, żeby każdy obcokrajowiec wyjeżdżający od nas z kraju nie wspominał o rasizmie i wszelakiej patologii. A o Paulinho musimy natychmiast zapomnieć, bo dzisiejsza ranga tego piłkarza to żadna nasza zasługa i medal nam się za to nie należy.

04 lipca 2013

Ekscentryk Al Fayed i jego zabawka



O właścicielach angielskich klubów zostało napisane już chyba wszystko. Splendor, bogactwo, wydawanie kasy lekką ręką na piłkarzy i przeróżne fanaberie, które są coraz to bardziej absurdalne. Zapraszam na opowieść o właścicielu, który traktuje swój klub instrumentalnie i nawet się z tym nie kryje. Kto odważyłby się postawić pod stadionem pomnik Michaela Jacksona? To jest właśnie cały Mohamed Al Fayed.

Jest rok 1997 rok. Fulham FC gra na trzecim szczeblu rozgrywek w Anglii i nie idzie im zbyt dobrze. Kadra jest przestarzała, a sam klub balansuje na granicy bankructwa. Pomocną dłoń wyciąga znany w Anglii człowiek - Egipcjanin, Mohamed Al Fayed. Zaczyna się od buńczucznych zapowiedzi. W Anglii będzie nowa potęga! Zostaniemy nowym Manchesterem United! - zapowiadał. Kibice z Craven Cottage zacierali ręce. Tymczasem rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Po ponad 15 latach urzędowania właściciela, sam klub nie osiągnął wielkich sukcesów. Największy to awans do finału Ligi Europy w sezonie 2009/2010. To nic w porównaniu do zapowiadanych sukcesów, jednak na taki stan rzeczy poskładało się kilka faktów z ostatniego dziesięciolecia. Także, a może nawet przede wszystkim faktów z prywatnego życia Al Fayeda.


Na zapowiedziach się skończyło, ale początek był bardzo obiecujący. Kupione za 6,7 mln funtów Fulham w pięć lat dostało się do Premier League. Zapał Al Fayeda do piłki nożnej chyba się skończył. Sezon 2001/2002 pokazał, że ekipie The Cottagers do czołówki jeszcze daleko. W 2003 roku na oczach Al Fayeda Chelsea przejmował Roman Abramowicz, który już wtedy dysponował kilkakrotnie większym budżetem. Zrozumiał on chyba, że na prymat w Anglii jest chyba zbyt biedny. Swój klub zaczął wykorzystywać marketingowo. Zawsze dbał o to, aby wokół niego zrobiło się dużo szumu. - Kocham piłę nożną, nie przybyłem tu, aby zarabiać na klubie - zapewniał. 

Al Fayed nigdy nie był rozrzutny. Raczej dbał, aby klub nigdy nie popadł w niebyt i nie spadł do Championship. Najdroższy transfer to Steve Marlet (11,5 mln funtów z Olympique Lyon). Te nieco nowsze : Andy Johnson (11 mln funtów z Evertonu), Bryan Ruiz (10 mln funtów z Twente Enschede). W kwestii transferów na Fulham cieniem kładzie się transfer Edwina van der Sara do Manchesteru United za 2 mln funtów - kwotę wręcz śmieszną, biorąc pod uwagę jeszcze 6 lat gry Holendra na światowym poziomie na Old Trafford. Obecnie kadra Fulham to średniacy, wśród których są wybitne jednostki z niezłym CV. Berbatov, Stekelenburg czy Amorebieta.

Przez lata Fulham nie zbliżył się do innych londyńskich klubów - Tottenhamu czy Arsenalu. Skazani na środek tabeli, ewentualnie od czasu do czasu zakręcili się koło miejsca dającego awans do Pucharu UEFA, a później Ligi Europy. Nawet w pamiętnym sezonie, kiedy udało się osiągnąć finał, nadal pamiętano, że wtedy Fulham dostało się do europejskich pucharów tylko dzięki klasyfikacji Fair Play. Droga do finału wiodła m.in przez Wilno i rosyjski Perm. Al Fayed nigdy później nie sugerował, że ma aspiracie sięgające Ligi Mistrzów. Taki stan rzeczy jak dzisiaj bardzo mu odpowiada.


Właściciel Fulham to nie jest kryształowa postać, raczej jest ulubieńcem brytyjskich bulwarówek. Jako właściciel wielkiego i luksusowego domu towarowego -  Harrods, potrafił zwolnić pracownika, bo był ciemnoskóry. Zatrudniał blondynki, bo ma do nich słabość, czasami wciskał im do stanika banknoty o wysokim nominale - taki obraz przedstawiają media. Al Fayed często oskarżany jest o ksenofobię. Podobno średnia długość pracy wynosiła wtedy trzy miesiące. W maju 2010 Al Fayed sprzedał Harrodsa katarskiej spółce Qatar Investment Authority za bagatela 1,5 mld funtów. Pieniędzmi podzielił się z bratem - Alim Al Fayedem - współwłaścicielem Harrodsa.

Mohamed Al Fayed to wpływowy biznesmen, który w Wielkiej Brytanii mieszka od wielu lat. Wielkim ułatwieniem, a także punktem honoru dla niego jest posiadanie brytyjskiego obywatelstwa. Nie doczekał się, mimo tego że pierwsza aplikacja o obywatelstwo została złożona w 1993 roku. Egipcjanin próbował jeszcze wielokrotnie, ale bezskutecznie. Głównym argumentem brytyjskich urzędników był fakt, że petent oskarżony był o uprzedzenia rasistowskie, przywłaszczanie dużych sum pieniędzy i korupcję, do której się przyznał. Chodziło o przekupywanie polityków, którzy ułatwiali mu prowadzenie interesów. Al Fayed odpowiada, że to on oddał trenera Kevina Keegena reprezentacji Anglii. Oskarżał też brytyjskie służby specjalne o zabójstwo księżnej Diany i jego syna - Dodiego. Według niego zabójstwo zleciła rodzina królewska, która miała nie akceptować, aby księżna związała się z Arabem. Paryski wypadek z 1997 roku miał być ukartowany. W Harrodsie nakazał postawić pomnik z napisem "Niewinne ofiary".


Al Fayed najprawdopodobniej kupno Fulham traktował jako inwestycję, dzięki której miał dostać upragnione obywatelstwo. - Mieszkam tu od lat, płacę miliony funtów podatku, a oni nie chcą dać mi obywatelstwa, które mi się należy? - grzmiał. Nie udało mu się do dzisiaj. Pozwolenia na odejście Keegena używał jako koronnego argumentu. Jak na zagranicznego właściciela był bardzo cierpliwy w stosunku do trenerów. Zwalniał ich średnio co 1,5 roku. Martin Jol, Roy Hodgson, Mark Hughes, Jean Tigana, Karl-Heins Riedle - nazwiska bardzo zacne. Al Fayed nienawidził ludzi, którzy odchodzili, bo mieli atrakcyjniejsze oferty z innych klubów. Jedną z takich osób był trener Roy Hodgson. Po sezonie, w którym dotarł z Fulham do finału Ligi Europy, odszedł do Liverpoolu.  Rozzłoszczony Al Fayed wykrakał wtedy, że Liverpool pod wodzą Hodgsona na pewno będzie grał gorzej niż dotychczas. Sprawdziło się, bo Liverpool pod wodzą dzisiejszego selekcjonera reprezentacji Anglii znacznie obniżył loty. Druga taka osoba to Mark Hughes, który odszedł do Manchesteru City. - Odchodzę, bo chcę się dalej rozwijać. Zostawiłem w klubie solidne podstawy. - powiedział. Dał w ten sposób do zrozumienia wszystkim, że praca w Fulham nie jest perspektywiczna. Akurat z Hughes'em właściciel Fulham wiązał duże nadzieje, nawet przebąkiwał coś o mistrzostwie Anglii po wspaniałym początku sezonu. 


Fulham Londyn to w Anglii klub niezbyt lubiany. Ludzie w Europie myślą, że to kibice Chelsea FC są "arystokratami", podczas kiedy kibole Chelsea to w większości niziny społeczne. To na Craven Cottage zasiadają tzw. pikniki - jak to w Polsce zdarza się mówić. Kibice Fulham jako bogacze są wyszydzani przez resztę ligi. Do historii przejdą zwroty wyśpiewywane w kierunku kibiców The Cottagers - Does your butler Knows you are here? (czy wasz służący wie, że tu jesteście?) Albo - You drink only white wine (pijecie tylko białe wino.) Kulturalnie prawda?