15 grudnia 2012

Podbramkowo EXTRA: Tam zwyciężył futbol. Niesamowita historia AFC Wimbledon.

 To jedna z najpiękniejszych historii w futbolu. Historia, która uczy i powinna zostać zachowana w pamięci każdego kibica piłki nożnej na świecie. I wcale nie będzie to artykuł o fenomenalnym meczu na szczycie w lidze angielskiej, ani o cudownym rekordzie Lionela Messiego. To historia AFC Wimbledon - klubu stworzonego przez kibiców zaledwie 10 lat temu, który powstał w wyniku przeniesienia siedziby drużyny do Milton Keynes. O tej niesamowitej reaktywacji i determinacji kibiców ostatnio znów było głośno, bo w Anglii dwa tygodnie temu doszło do meczu o którym mówiło się w każdych sportowych mediach na świecie - w Pucharze Anglii AFC Wimbledon zmierzył się ze swoimi futbolowymi grabarzami - MK Dons.

Historia Wimbledon F.C.

   Historia Wimbledon F.C. może nie jest niezwykle bogata, ale wciąż klub ten ma większe zasługi w angielskim futbolu, niż grające dzisiaj w Premier League QPR, Norwich City, czy Reading F.C. Jak na dobry brytyjski klub przystało, powstał on jeszcze w XIX wieku, a dokładnie w 1889 roku w Londynie jako Wimbledon Old Centrals. Swoje mecze The Dons rozgrywali na nieistniejącym już stadionie Plough Lane, gdzie w latach dwudziestych XX wieku, średnia frekwencja wahała się pomiędzy 5 000, a 8 000 widzów (rekord frekwencji padł w Pucharze Anglii amatorskich zespołów w pojedynku z HMS Victory - spotkanie obejrzało wtedy 18 080 osób). Przez niemal cały wiek od powstania, klub ten rozgrywał swoje mecze jedynie w ligach amatorskich i półamatorskich, gdzie zdobył wiele trofeów. Profesjonalne mecze Wimbledon F.C. zaczął rozgrywać dopiero od sezonu 1977-78, kiedy to po trzech wygranych mistrzostwach z rzędu amatorskiej ligi Southern League, klub został wybrany do uczestnictwa w The Football League (to rozgrywki tj. Championship, League One, League Two). Po 9 latach nadszedł pierwszy sukces w dziejach klubu - The Dons awansowali do Premiership. Niewiele wtedy osób sądziło, że klub z tenisowej dzielnicy tak długo utrzyma się w najwyższej klasie rozgrywkowej w Anglii. A nie dość, że klub dotrwał w Premiership aż do roku 2000, to jeszcze po drodze kibice ze stolicy doczekali się największego sukcesu w historii swojego istnienia - Wimbledon F.C w 1988 roku zdobył Puchar Anglii, zwyciężając z faworyzowanym Liverpoolem F.C. 1:0, po golu Lawrie Sancheza.

"Szalony gang"

   Warto też wspomnieć, iż za czasów gry w Premiership, żadna drużyna z najwyższej klasy rozgrywkowej nie cieszyła się na wieść o spotkaniu z drużyną z Londynu. Zawodnicy Wimbledonu F.C byli bowiem zwani "Szalonym Gangiem" w związku z ogromnym zamiłowaniem do sprawiania sobie żartów, które dzisiaj próbuje nam przypomnieć Mario Balotelli. Podpalanie treningowych strojów, cięcie swoich ubrań żyletkami, śmianie się z chorej na raka żony Iana Holloway'a - to tylko niektóre z niewybrednych dowcipów, z których słynęli piłkarze The Dons. Oczywiście to wszystko przekładało się w grze na boisku. Zawodnicy Ci nigdy nie odstawiali nóg, zawsze grali niezwykle twardo i agresywnie, a dobrym przykładem może być Vinnie Jones - który tak poturbował niegdyś Gary`ego Stevensa z Tottenhamu, że ten musiał zakończył piłkarską karierę. Natomiast o sławnym w Anglii Dennisie Wise'ie, menadżer Sir Alex Ferguson powiedział niegdyś: "Wise could start a figt in an empty room!" (Wise mógłby wywołać rozróbę nawet w pustym pokoju!). O ile chęć do licznych żartów i zabaw u piłkarzy nie dziwił, to ogromne zaskoczenie wywoływał w opinii publicznej sam właściciel klubu Samir Hammam. Ponoć zakupił on Wimbledon F.C. tylko po to, żeby mieć blisko na korty tenisowe, gdyż fascynował się tą dziedziną sportu. Sam wzbudzał też liczne kontrowersje m.in. wkradając się do szatni West Hamu wypisując na ścianach obraźliwe teksty wobec tego klubu, czy też zmuszając jednego z zawodników do zjedzenia... owczych oczu, gdyż jak stwierdził, chciał by jego zawodnicy byli zawsze twardzi i nieustępliwi.

Umarł król, niech żyje król!

   I tutaj dochodzimy do sedna sprawy. Rok 2003 - Libański biznesmen sprzedaje swój klub norweskiemu konsorcjum za 30 mln funtów. Była to ogromna cena zważając na to, iż sam zakupił wcześniej Wimbledon F.C. za jedyne 40tys. funtów. Był to gwóźdź do trumny The Dons, gdyż Norwegowie mieli inny pomysł na zarządzanie klubem. Postanowili oni zlikwidować siedzibę w Londynie, a całą drużynę poczynając od zawodników, sztab szkoleniowy i historię - przenieść do miasteczka położonego o 80 kilometrów od stolicy Anglii - do Milton Keynes. Tam 21 czerwca 2004 oficjalnie powstał sztuczny twór nazwany Milton Keynes Dons F.C. Reakcja kibiców Wimbledon F.C. była natychmiastowa. Kibice oficjalnie nie uznali istnienia "nowotworu", a następnie postanowili, iż cały ruch kibicowski przeniesie się do założonego w 2002 roku z inicjatywy kibicowskiej- AFC Wimbledon. Co ciekawe choć oficjalne rozwinięcie skrótu AFC to Association Football Club, to dla fanów tego klubu jest to A Fan's Club, czyli po prostu - Klub Kibiców.


   Na pierwszy nabór do AFC Wimbledon przyszło aż 230 graczy bez kontraktów, a spośród nich zostało wybranych 23 zawodników oraz sztab szkoleniowy. Pierwszym trenerem, został były zawodnik Wimbledon F.C. - Terry Eames. Wraz z rozpoczęciem sezonu 2002/2003 klub przystąpił do rozgrywek Combined Counties League, czyli dziewiątego poziomu rozgrywkowego w Anglii. 10 lipca, na pierwszym meczu sparingowym przed rozpoczęciem sezonu, zjawiło się aż 4 700 widzów (pojemność stadionu Kingsmeadow, na którym rozgrywa swoje mecze Wimbledon wynosi 4.850). Pozyskano także potężnego sponsora, w postaci firmy Sports Interactive produkującej znane na całym świecie gry z serii Football Manager. Dzięki temu budżet AFC Wimbledon oscyluje mniej więcej w wysokości miliona funtów (część budżetu jest zasilana także dzięki składkom kibicowskim). Dzięki takiemu zastrzykowi pieniędzy i energii, zespół w ciągu 9 lat awansował do League Two, co jest niebywałym sukcesem - biorąc pod uwagę, że Wimbledon tworzony jest wyłącznie dzięki niezwykłej miłości kibiców do klubu. The Dons jako pierwsi w historii byli klubem założonym w XXI wieku, który awansował do czwartej ligi, bijąc również niesamowity rekord - 78 meczów bez porażki.

MK Dons - AFC Wimbledon - coś więcej, niż mecz.

   Jednak największym wydarzeniem w historii - przynajmniej dla kibiców - było spotkanie, którym dwa tygodnie temu elektryzowała się cała piłkarska Anglia. Otóż w drugiej rundzie Pucharu Anglii doszło do kibicowskiego meczu na szczycie - AFC Wimbledon rozegrał mecz ze swoimi piłkarskimi grabarzami - MK Dons.



      Pomimo, iż od zniknięcia Wimbledonu F.C. minęło ponad 10 lat, to do dziś kibice MK Dons, są jedną z najbardziej znienawidzonych grup kibicowskich w Anglii. Są oni postrzegani jako największe zło, jako synonim komercjalizacji piłki nożnej, przed którą trzeba się jak najtrwalej bronić. W brytyjskich mediach mecz określano mocnymi słowami, gdzie redaktorzy artykułów pisali o walce dobra ze złem, gdzie dobrą stroną był Wimbledon, a wrogiem publicznym - drużyna z Milton Keynes. Jednak to właśnie gospodarze byli zdecydowanym faworytem meczu. MK Dons w tym sezonie świetnie radzi sobie w League One, coraz śmielej krocząc ku awansowi do Championship, natomiast AFC Wimbledon okupują dolne rejony tabeli czwartej ligi rozgrywkowej, pragnąc uniknięcia spadku. Na stadionie zjawiło się 14 tys. fanów, w tym 3.tys. kibiców gości, którzy głośno dopingowali swoją drużynę. Atmosfera meczu była na tyle gorąca, że nie sposób było uniknąć wzajemnych uszczypliwości. Fani AFC śpiewali m.in: „You have no history”, „There’s only one Dons in England”, czy „Where were You, when We were us?”. Fani z Milton Keynes również nie pozostali dłużni odpowiadajac:"We’re keeping The Dons, just get over it" czy „You’re just a pub team from Kingston.

 Jeśli chodzi o wydarzenia boiskowe, to mecz przebiegał początkowo zgodnie z planem. MK Dons konstruowało ataki pozycyjne, od czasu do czasu groźnie strzelając na bramkę gości, a AFC Wimbledon czekało jedynie na okazję do skontrowania. Jako pierwsi prowadzenie objęli gospodarze, po fenomenalnym strzale Stephena Gleesona z 25 metrów. Wszystkie znaki na niebie wskazywały, że teraz już nic nie uratuje AFC. Jednak w 59 minucie doszło do cudu, gdzie po jednej z nielicznych akcji The Dons, piłkę do siatki zmieścił Jack Midson. Na trybunie gości doszło do eksplozji radości, część fanów nawet wybiegła na murawę, by świętować gola wraz z piłkarzami. Widać było, iż zwycięstwo czy remis w tym meczu, znaczyło znacznie więcej, niż wielu z nas mogłoby to sobie wyobrazić. To była wręcz osobista wojna każdego z fanów Wimbledonu, a bramka była dla nich niczym wygranie małej bitwy. Niestety jednak, życie szykowało inną historię. W 89 minucie po fatalnym błędzie obrońcy, Steven Gregory nie wykorzystał doskonałej sytuacji na zwycięskiego gola, a takie sytuacje w futbolu - po prostu - lubią się mścić. I oto trzy minuty później bramkę do siatki dla gospodarzy po rzucie rożnym, wpakował Jon Otsemobor. Sędzia zagwizdał koniec spotkania i tym samym odebrał nadzieje kibicom Wimbledonu, na utarcie nosa największym rywalom. I choć na trybunach zdecydowanie wygrali kibice gości, to nie zobaczą oni już swoich podopiecznych w kolejnej rundzie Pucharu Anglii.

Retrospekcja

    Historia AFC Wimbledon, ich małe kroki ku odbudowaniu klubu, mecz z MK Dons - te i inne rzeczy pokazują, jak piłka potrafi być nieprzewidywalna i jakie piękne scenariusze pisze samo życie. Być może każdy z Nas zakupując znanego FM'a, wsparł finansowo klub z Kingston,  nie mając o tym nawet bladego pojęcia. Żyjemy niestety w świecie, w którym komercjalizacja dotyka każdej sfery - nawet sportowej. Przykłady fuzji w których kluby znikały z map piłkarskich, mamy nie tylko w Anglii, Ameryce Południowej ale także i w Polsce. Lecz widać to również na wielkich stadionach, gdzie na trybunach coraz częściej nie zasiadają pasjonaci futbolu, tylko ludzie przy których atmosfera zaczyna zanikać. Hasło "Against modern football" nie jest zwykłą kibicowską paplaniną i czasem warto się zastanowić, czy może kiedyś ta "komercjalizacja" nie dopadnie Naszego, ukochanego klubu. A nie zawsze życie napisze podobny scenariusz, jak w przypadku drużyny Wimbledon.


Ps. A to skrót z tego elektryzującego spotkania, polecam - warto poświęcić 3 minuty :)


Jędrek Ostrowski.

2 komentarze:

Historia AFC pokazuje, jak ważni są kibice w każdym klubie. To oni tworzą klub, a nie jak niektórzy uważają - władze. Nie zależnie czy mówimy tu o Manchesterze United, Polonii Warszawa, Legii Warszawa czy Izolatorze Boguchwała... moc tkwi w tych, co zasiadują na trybunach. Chwała kibicom z Kingston za charakter, który pokazali.

Artykuł świetny, pozdrro :)

Masz racje - kibice to moc :). Komercjalizacja futbolu przypomina mi nieco komunizm - ogłupione społeczeństwo robi wszystko, co nakaże im władza. Weźmy taką Legię - to co wyprawia tam ITI (poszukiwacze Januszy) to skandal. Tak być nie powinno. Dobrze, że są na świecie takie przykłady, jak fani Wimbledonu ;). Dzięki za komentarz!

Prześlij komentarz

Wszystkich czytelników komentujących Nasze artykuły, prosimy o podpisywanie się pod swoimi wypowiedziami, nie używania wulgaryzmów i o brak spamowania. Zastrzegamy sobie prawo do usunięcia wybranego - niestosownego - komentarza.

Redakcja.