14 marca 2013

Szkoda mi Kuzery. Mecz z Lechią był kulminującą jego problemów



Trzeba by było go znosić z boiska ze złamaną nogą, żeby go powstrzymać od grania – powiedział kiedyś obecny selekcjoner reprezentacji Anglii, Roy Hodgson, na temat żywej legendy Liverpoolu, Jamie Carraghera. „Carra”. Wierny swojemu klubowi. Dusza drużyny na boisku i poza nim. 
Nie jest wielkim piłkarzem. Bozia nie obdarzyła go oszałamiającym talentem. Nie zakłada siatek, nie drybluje i nie notuje efektownych rajdów jak większość współczesnych bocznych obrońców. Ale walczy o każdą piłkę do ostatniej kropli potu. Jest jak alpinista, który, gdyby mógł wybrać, zginąłby w swoim żywiole. Dyryguje swoimi kolegami tak, że nawet ci bez formy grają na poziomie. Bo nie im wypada inaczej. Kogoś nam to nie przypomina?
Kamil Kuzera.
Pewnie słyszeliście o niejednym piłkarzu, udającym kontuzję. No tak. Po co się mordować, ryzykując zdrowie. Lepiej dłużej bezstresowo truchtać sobie na treningach. Ważne, że hajs się zgadza. Raz, chcąc potwierdzić plotki, zapytałam delikatnie jednego zawodnika, czy aby na pewno coś mu jeszcze dolega. – Że niby udaję? Chyba cię pojebało… – odpowiedział. To po co te nerwy?
„Kuzi” to taki kielecki Carrager. Też by nie odpuścił. Nieważne, czy chodzi o zdrowie, czy o cokolwiek innego. Ale połowa (może więcej?) kibiców i dziennikarzy po meczu z Lechią ma go za totalnego idiotę. Weszlo.com zaleciło mu nawet wizytę w psychiatryku. Najpierw zmarnował sytuację tak czystą, że zawstydziłaby swoją klarownością powietrze w sercu Puszczy Amazońskiej. Następnie po kwadransie gry wyleciał z hukiem z boiska za drugą żółtą kartkę.
Jasne. Nawalił. Powiedziałabym nawet, że klasycznie spieprzył. I on o tym dobrze wie. Przeprosił. Powinien trzymać nerwy na wodzy. Nie powinien dać się ponieść emocjom. Nie ma przecież dwudziestu lat. Jest kapitanem zespołu. Ostentacyjne bicie brawo sędziemu przed nosem w siódmej minucie meczu to przegięcie.
Ale łatwo się ocenia przez szklany ekran. Mało kto wie, że Kamil ma problemy osobiste. Że przechodzi trudny moment w życiu. Ale on głośno o tym nie mówi. I bardzo dobrze. Przedwcześnie zakończył zimowe zgrupowanie na Cyprze z powodu nieoczekiwanej śmierci swojej teściowej. Kłopoty z tym związane ciągną się za rodziną Kuzerów do dziś. A wsparcia nie mają od nikogo. Muszą radzić sobie sami. Kamil chyba po prostu w meczu z Lechią nie wytrzymał. Zmarnowana okazja bramkowa na początku gry była kulminacją nieszczęść. I posypało się. Nie da się pewnych spraw tak odłożyć na bok na dwie godziny. Człowiek jest tylko człowiekiem.

Dlatego szkoda mi go. Nie tyle ze względu na ten mecz, ale czytając komentarze w Internecie na jego temat. Wysyłanie do Młodej Ekstraklasy, wyzywanie od kretynów, zarzucanie, że psuje drużynę. Na pewno nie zasłużył na takie traktowanie, szczególnie ze strony kibiców Korony. Kibice Liverpoolu śpiewali, że chcieliby swój zespół złożony z jedenastu Carragherów akurat wtedy, kiedy ich ulubieniec popełniał kiks w meczu Ligi Europy z Zenitem St. Petersburg. Jedna zmarszczka nie ujmuje piękna kobiecie. Czasem wręcz przeciwnie.
Na Twitterze zostałam zapytana, czy skoro tak, to Kuzera nie powinien pójść do trenera i powiedzieć mu o tym, że nie czuje się na siłach do gry. Tu wraca początek tekstu. On by nie odpuścił. Właśnie to świadczy o jego woli walki. Jakby zareagowali kibice i media, gdyby taki gladiator nagle przed meczem obwieścił, że nie zagra z powodów osobistych? On by tego po prostu nie zrobił nawet, gdyby go zmuszano. Zresztą, co by mu to dało? Pomogłoby mu? Pomogłoby drużynie? Może tak. Może nie. Bez kapitana Korona radziła sobie świetnie. I gdyby nie fatalny błąd pana Siejewicza oraz nieporozumienie Zbyszka Małkowskiego i Pavola Stano, pewnie by spotkanie wygrała. Gdyby, gdyby, gdyby… Nieważne.
Szkoda, że wizyty w psychiatryku nie zaleca się tym zawodnikom, udającym kontuzję. Albo tym, którym nie odpowiada gra w niedzielne popołudnie przy 23 stopniach Celsjusza. Albo tym, którzy po dwóch lepszych kopnięciach kupują bluzeczkę z dekoltem, wcierają żel we włosy i idą na dyskotekę. A zaleca się tym, którzy oddają na boisku serce, a wskutek przeciwności losu na moment zbłądzili.
Autorką tego tekstu jest Paula Duda.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Wszystkich czytelników komentujących Nasze artykuły, prosimy o podpisywanie się pod swoimi wypowiedziami, nie używania wulgaryzmów i o brak spamowania. Zastrzegamy sobie prawo do usunięcia wybranego - niestosownego - komentarza.

Redakcja.