19 maja 2013

Titanic Ekstraklasa - czyli uroki polskiej ligi

  Jeśli zastanowimy się nad tym, w czym polska liga jest najlepsza, to od razu przychodzi mi na myśl jedno słowo: długi. W T-Mobile Ekstraklasie nie ma na tę chwilę chyba ani jednego klubu, który nie miałby choć minimalnego problemu finansowego. Na czele tych najbardziej ugruntowanych marek stoi Zagłębie Lubin, które wspierane jest przez potężne i państwowe KGHM. Od tej strony dobrze zarządzany jest także Lech Poznań, który bardziej pilnuje swoich funduszy, niż utalentowanych piłkarzy. Ale nawet te kluby nie umywają się od organizacji Viktorii Pilzno - czeskiego klubu, który brylował w tym sezonie w Lidze Europy. Jaka jest więc różnica pomiędzy tym zespołem, a "potęgami" z naszej ligi? Wszystko z powodu największego grzechu, jakiego dopuszczają się kluby T-Mobile Ekstraklasy. Grzechu, który niestety w tej lidze stał się trendem i którego bardzo ciężko będzie można się pozbyć. A mianowicie? Koszmarne przepłacanie piłkarzy.

    Zagraniczny, znaczy lepszy

     Największym skażeniem w polskim futbolu jest niewątpliwie pogląd na zagranicznych piłkarzy i olewanie  krajowego podwórka. Wśród siedmiu najlepiej opłacanych zawodników w tym sezonie, tylko dwóch nich jest Polakami. Z czego to się bierze? Tutaj od razu wychodzi jak rozbudowany jest w Polsce scouting - a właściwie - jak w ogóle go nie ma. Problemem większości klubów jest to, że nie sprawdzają faktycznego stanu umiejętności danego piłkarza. Wystarczy, że do danego klubu przyjedzie menadżer z ciekawym CV podopiecznego i w ciągu tygodnia ustalane są warunki kontraktu. Nie ma mowy o żadnych testach - bo przecież "ceniony" gracz nie zgodzi się na takie poniżenie jego godności. Prezesom klubów pozostaje więc tylko oglądanie płyt DVD stworzonych przez menadżera zawodnika i liczenie na to, że sprawdzi się w naszej lidze. I tak oto dochodzi do wielu kuriozalnych transferów, które od kilku lat psują naszą ligę. Doskonałym przykładem, jest podpisanie kontraktu z Kew Jaliensem przez Wisłę Kraków. Początkowo wydawało się, że zawodnik będzie gwiazdą ligi. CV miał przecież jak na naszą Ekstraklasę imponujące. Występ na Mistrzostwach Świata w reprezentacji Holandii w 2006 roku, mistrzostwo Eredevise i półfinał pucharu UEFA z zespołem AZ Alkmaar. Jaliens praktycznie od razu dostał wysoki kontrakt, dzięki któremu miesięcznie inkasował 130 tysięcy złotych miesięcznie. Co się okazało? Piłkarz zamiast strzec defensywy "Białej Gwiazdy" potrafił wyłącznie kopać się po własnym czole i wystarczyło kilka meczów, by przekonać się ile faktycznie wart jest Holender. Ale na zmianę kontraktu było już za późno. 

Najlepiej zarabiający piłkarz w Polsce // legia.com
    Innym przykładem, choć z nieco innej beczki - jest Daniel Ljuboja. W poprzednim sezonie słynny piłkarz otrzymał kontrakt w wysokości pół miliona euro rocznie, co od razu dało mu miano najlepiej zarabiającego piłkarza w Polsce. W tym roku 35-letni serb zgodził się na obniżenie warunków kontraktu, ale mimo, że zarabia 450 tys. euro brutto, to nadal dostaje horrendalne premie - za jednego gola Ljuboja bierze... 8 tys. euro! To ponad trzy razy więcej, ile zarabiają młode gwiazdy ligi - Mariusz Stępiński i Paweł Wszołek - bowiem ich kontrakty nie przekraczają 8 tys., ale liczonych w polskich złotówkach. Bardzo podobna sytuacja jest w Lechu Poznań, gdzie najlepiej zarabiającym piłkarzem (drugim w rankingu najlepiej zarabiających piłkarzy w Polsce) jest Manuel Arboleda. Kontuzjowany obecnie 34-letni Kolumbijczyk w "Kolejorzu" może liczyć na kontrakt w wysokości 150 tys. złotych miesięcznie, podczas gdy jego partner z defensywy - młody talent Marcin Kamiński zarabiał jeszcze niedawno zaledwie 6 tys. złotych. A czy w tej chwili różnica pomiędzy tymi zawodnikami jest tak ogromna? Zdecydowanie nie.

    Wojciechowski, Cupiał, Walter...

    Kto jest więc odpowiedzialny, za obecną sytuację w polskiej piłce? W ostatnich latach ten trend zawdzięczam byłemu szefowi "Czarnych Koszul" Józefowi Wojciechowskiemu, który doprowadzał do powstania w warszawskiej drużynie nieprawdopodobnie dużych kominów płacowych. To z kolei powodowało konflikty w drużynie, zawodnicy wzajemnie zazdrościli sobie pensji i jednocześnie sami zgłaszali się do prezesa o renegocjacje kontraktu tak, by nie być gorszym od swoich kolegów w drużynie. A karuzela kręciła się dalej. W czasie panowania krewkiego właściciela na Konwiktorskiej, najwięcej zarabiał Ebi Smolarek, który rocznie mógł liczyć na pensję w wysokości 400 tys. euro. Dobrym przykładem jest także historia Artura Sobiecha. Za czasów gry w Ruchu Chorzów, młody napastnik zarabiał trochę ponad 3 tysiące złotych, natomiast gdy trafił do Warszawy za milion euro, nagle jego zarobki zwiększyły się do 300 tys. euro rocznie. Chyba nie jednemu zawodnikowi taka zmiana warunków życia z dnia na dzień przewróciła by w głowie...

  Obecnie jednak wśród największych "przepłacaczy" zdecydowanie króluje Bogusław Cupiał. W obecnym sezonie Wisła Kraków gra najgorszy futbol od  lat i wielu może to dziwić, ale Ci co od dawna przyglądali się polityce transferowej klubu nie mają wątpliwości - po takich działaniach właściciela klubu, taka sytuacja była nieunikniona. Oprócz wcześniej wspomnianego Kewa Jaliensa, ogromnym kontraktem mogą pochwalić się m.in Łukasz Garguła (110 tys.), Radosław Sobolewski, Siergiej Pareiko (obaj 83 tys.), Arkadiusz Głowacki (100 tys.) i Osman Chavez (93 tys.). A co z młodymi piłkarzami? Daniel Brud może liczyć na pensję w wysokości 4 tys. złotych, natomiast Łukasz Burliga - 12 tys. złotych. Te ogromne różnice w klubie mogą rodzić wątpliwości, szczególnie jeśli spojrzymy na kwestię przydatności w tym sezonie w zespole "Białej Gwiazdy". Bo czym zasłużył sobie Łukasz Garguła na tak bajeczny kontrakt - chyba nie dowiemy się nigdy.

   "Bogato" jest także w Legii Warszawa, pomimo złego stanu finansowego koncernu ITI, który jest sponsorem tego klubu. Na Łazienkowskiej nie mało zarabiają m.in Michał Żewłakow i Ivica Vrdoljak - ich pensja wynosi 100 tys. złotych na miesiąc. I choć rozumiem, że Chorwat zarabiać dużo może, bo to chyba najlepszy defensywny pomocnik w lidze, to zarobków wybitnego reprezentanta Polski po prostu nie potrafię pojąć. Wysoki kontrakt mają również Radović (85 tys.), Kuciak (65 tys.), Wawrzyniak (60 tys.) czy Jędrzejczyk (30 tys.). Od tej rundy na utrzymaniu Legii jest także Wladimir Dwaliszwili, który zarabia 250 tys. euro rocznie, niewiele mniej dostaje Tomasz Jodłowiec. I chociaż pojedynczo większość kontraktów wygląda całkiem przyzwoicie, to w Legii obecnie potworzyły się już spore kominy płacowe. Świeżo upieczeni reprezentanci Polski - Furman i Łukasik, mogą liczyć na o wiele niższe zarobki niż przepłacane gwiazdy zespołu. Problem w Legii zacznie się właśnie wtedy, gdy większość mniej zarabiających piłkarzy zacznie domagać się podwyżek. A wtedy klub może zamienić się w "Titanica", który prędzej czy pójdzie, natrafi na swoją górę lodową.

    W Pilznie potrafią

Piłkarze Viktorii w wygranym meczu z Napoli 3:0
     Jak to się powinno robić, zobaczyliśmy w tej edycji Ligu Europy. Kibice SSC Napoli chyba już zawsze będą mieć koszmary senne i będą wściekać się gdy tylko usłyszą nazwę "Pilzno". 3:0 - właśnie tyle Napoli przegrało z miejscową Viktorią, która już określana "postrachem" europejskich drużyn. Na czym polega ich fenomen? Konsekwentne prowadzenie klubu i bardzo uważne gospodarowanie finansami. Jaki budżet ma czeski klub? Nieco ponad 16 milionów złotych. To mniej więcej tyle, ile obecna Polonia Warszawa Ireneusza Króla, to nieznacznie mniej niż budżet Jagiellonii Białystok, nie porównując już tych kwot do budżetów Lecha Poznań (50mln) i Legii Warszawa (80mln). Za taki bezcen, zbudowano w Pilznie znakomity klub, z dobrym zapleczem ale przede wszystkim z zawodnikami, którzy nie patrzą jedynie na kontrakty, ale na to by w klubie się rozwijać i dawać od siebie 100% zaangażowania. Najlepsi piłkarze zarabiają w klubie około 40 tysięcy złotych, a Ci co wchodzą do drużyny mogą liczyć na kontrakt w wysokości 10 tys. złotych. W Viktorii wszystko działa jak najlepiej - nie ma fochów, nie ma gwiazd - jest zespół, który razem chce osiągać jak największe cele. A na sukcesach naprawdę można zarobić i to wcale nie mało. Szacuje się, że czeski klub na występie grupowym w Lidze Mistrzów zarobił aż 45 milionów złotych! To prawie tyle, ile wyniósł w tym sezonie budżet "Kolejorza". W Pilznie zrobili klub, który tutaj w Polsce na pewno mógłby funkcjonować i chyba nawet z lepszym skutkiem. Trzeba jednak by było rozwiązać lub renegocjować 3/4 kontraktów we wszystkich klubach, by dotrzeć do ostatecznej normalności. A to jak wiadomo - niestety jest niemożliwe.



J.O

Dane z: Gazeta Wyborcza, Sport.pl, legionisci.com

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Wszystkich czytelników komentujących Nasze artykuły, prosimy o podpisywanie się pod swoimi wypowiedziami, nie używania wulgaryzmów i o brak spamowania. Zastrzegamy sobie prawo do usunięcia wybranego - niestosownego - komentarza.

Redakcja.