Jest wtorkowy wieczór. W telewizji publicznej ogłupiające opery mydlane, na innych stacjach m.in Kuba Wojewódzki w swoim cotygodniowym programie, gdzieś tam w stacjach informacyjnych przewija się całe polityczne sprawozdanie z dzisiejszego burzliwego dnia. Dla piłkarskiego fanatyka w polskiej telewizji nie ma nic - bo przecież Liga Mistrzów dzisiaj nie grała. Lecz jeśli się nad tym chwilę zastanowić... Liga Mistrzów była. Może nie z nazwy ale z pewnością z niesamowitego widowiska. Bo powiedzmy sobie szczerze - wynik 5:7 w pucharowym meczu pomiędzy Reading a Arsenalem (do przerwy 4:1) mówi sam za siebie!
Jeśli ktoś włączył dziś transmisje meczu Capitol One Cup, to cholernie mu gratulujemy wyczucia sensacji - bo w dzisiejszym meczu od samego początku NIC nie wyglądało tak, jak wyglądać powinno. Już w pierwszych minutach można było się zastanawiać, czy przypadkiem piłkarze Arsenalu Londyn po weekendowej imprezce, nie pomylili przypadkiem koloru swoich trykotów. Otóż Reading to ekipa, która zbiera baty praktycznie w każdym spotkaniu Premier League a tymczasem... natychmiast zepchnęła Arsenal do głębokiej defensywy. I choć w pierwszych minutach "Kanonierom" pomogła poprzeczka i interwencja młodego Martineza, to później było już tylko gorzej. Reading dokonał rzeczy niemożliwej jak na jego możliwości i choć trudno w to uwierzyć - już w 37 minucie prowadził z Arsenalem 4:0! W polskiej T-Mobile Ekstraklasie taki wynik oznacza ściąganie butów i przepoconych ze wstydu koszulek. Gdyby piłkarze Arsenalu grali w Polsce, pewnie pokusiliby się o parafrazę słów Piotrka Ćwielonga, które mogłyby brzmieć następująco: "Jest wtorek, dwudziesta pierwsza, pogoda też nie dopisuje do grania w piłkę, no co tu można więcej powiedzieć...". Ale Arsenal z Polską zadziornością, nie ma na szczęście nic wspólnego.
Co się stało z tym zespołem, tak naprawdę wiedzą chyba sami aktorzy tego wielkiego spektaklu. Punktem zwrotnym w tym spotkaniu, był gol na 4:1, po fenomenalnym podaniu dawno skreślonego przez kibiców Arszawina, w stronę Theo Walcotta, który pięknym lobem pokonał golkipera gospodarzy. I wtedy nastała druga połowa, która była niczym najlepsza Szekspirowska sztuka, na londyńskich deskach teatru. Arsenal chciał walczyć o swój honor do samego końca i to się zdecydowanie opłaciło. Reading, które po przerwie wyszło na boisko z przeświadczeniem o pewnej wygranej, dostało kolejne dwa ciosy - w 67 minucie gola zdobył Olivier Giroud, w 88 minucie za gola samobójczego, zrehabilitował się Koscielny. Ostatkiem sił, chłopaki w niebieskich koszulkach wytrzymali jeszcze do 95 minuty i gdy wydawało się, że starania "Kanonierów" pójdą na marne, zbawiennego wyrównującego gola zdobył Walcott. To chyba było za dużo, dla zawodników z Madejski Stadium. Dogrywka praktycznie była już tylko formalnością. Piłkarze Reading byli już zbyt załamani utraceniem wysokiego prowadzenia i byli niesamowicie zmęczeni. Gol Chamakha pozbawił ich praktycznie wszelkich marzeń i choć udało im się jeszcze wyrównać za sprawą Pogrebnyak, to mający dziś dzień konia Theo Walcott i Marouane Chamakh pozbawili ich wszelkich złudzeń, strzelając odpowiednio szóstą i siódmą bramkę dla "Kanonierów" tego wieczoru.
Ciężko jest otrząsnąć się z emocji po tak fantastycznym meczu. My osobiście uwielbiamy taki futbol, w którym zawsze pada duża ilość bramek, w którym liczby celnych strzałów nie da się policzyć na palcach u jednej ręki i w którym można dostać olbrzymiego zawrotu głowy. Czekamy z niecierpliwością, aż w naszejcudownej nudnej T-Mobile Ekstraklasie trafi się podobny mecz, albo chociaż trafi się dwóch takich gości jak Andriej Arszawin i Theo Walcott, którzy poniosą zespół to tak spektakularnej wygranej. Bo powiedzmy sobie szczerze - przy tak galaktycznym meczu, wygrana Legii z Piastem już nikogo nie podnieca.
30.10.2012 - Capitol One Cup
Reading FC - Arsenal Londyn 5:7 (4:1)*
Bramki: Roberts 12', Koscielny 19' (s), Leigertwood 20', Hunt 37', Pogrebnyak 116' - Walcott 45', Giroud 67', Koscielny 88', Walcott 90+5', Chamakh 102', Walcott 120', Chamakh 120+2'
Składy:
Reading: Federici - Gunter, Shorey, Gorkss (k), Morrison - Leigertwood, Tabb, McCleary, Robson-Kanu - Hunt, Roberts.
Arsenal: Martinez - Jenkinson, Djourou (k), Miquel, Koscielny - Arshavin, Frimpong, Gnabry, Coquelin - Chamakh, Walcott.
* - Po regulaminowym czasie gry - 4:4.
Jeśli ktoś włączył dziś transmisje meczu Capitol One Cup, to cholernie mu gratulujemy wyczucia sensacji - bo w dzisiejszym meczu od samego początku NIC nie wyglądało tak, jak wyglądać powinno. Już w pierwszych minutach można było się zastanawiać, czy przypadkiem piłkarze Arsenalu Londyn po weekendowej imprezce, nie pomylili przypadkiem koloru swoich trykotów. Otóż Reading to ekipa, która zbiera baty praktycznie w każdym spotkaniu Premier League a tymczasem... natychmiast zepchnęła Arsenal do głębokiej defensywy. I choć w pierwszych minutach "Kanonierom" pomogła poprzeczka i interwencja młodego Martineza, to później było już tylko gorzej. Reading dokonał rzeczy niemożliwej jak na jego możliwości i choć trudno w to uwierzyć - już w 37 minucie prowadził z Arsenalem 4:0! W polskiej T-Mobile Ekstraklasie taki wynik oznacza ściąganie butów i przepoconych ze wstydu koszulek. Gdyby piłkarze Arsenalu grali w Polsce, pewnie pokusiliby się o parafrazę słów Piotrka Ćwielonga, które mogłyby brzmieć następująco: "Jest wtorek, dwudziesta pierwsza, pogoda też nie dopisuje do grania w piłkę, no co tu można więcej powiedzieć...". Ale Arsenal z Polską zadziornością, nie ma na szczęście nic wspólnego.
Co się stało z tym zespołem, tak naprawdę wiedzą chyba sami aktorzy tego wielkiego spektaklu. Punktem zwrotnym w tym spotkaniu, był gol na 4:1, po fenomenalnym podaniu dawno skreślonego przez kibiców Arszawina, w stronę Theo Walcotta, który pięknym lobem pokonał golkipera gospodarzy. I wtedy nastała druga połowa, która była niczym najlepsza Szekspirowska sztuka, na londyńskich deskach teatru. Arsenal chciał walczyć o swój honor do samego końca i to się zdecydowanie opłaciło. Reading, które po przerwie wyszło na boisko z przeświadczeniem o pewnej wygranej, dostało kolejne dwa ciosy - w 67 minucie gola zdobył Olivier Giroud, w 88 minucie za gola samobójczego, zrehabilitował się Koscielny. Ostatkiem sił, chłopaki w niebieskich koszulkach wytrzymali jeszcze do 95 minuty i gdy wydawało się, że starania "Kanonierów" pójdą na marne, zbawiennego wyrównującego gola zdobył Walcott. To chyba było za dużo, dla zawodników z Madejski Stadium. Dogrywka praktycznie była już tylko formalnością. Piłkarze Reading byli już zbyt załamani utraceniem wysokiego prowadzenia i byli niesamowicie zmęczeni. Gol Chamakha pozbawił ich praktycznie wszelkich marzeń i choć udało im się jeszcze wyrównać za sprawą Pogrebnyak, to mający dziś dzień konia Theo Walcott i Marouane Chamakh pozbawili ich wszelkich złudzeń, strzelając odpowiednio szóstą i siódmą bramkę dla "Kanonierów" tego wieczoru.
Ciężko jest otrząsnąć się z emocji po tak fantastycznym meczu. My osobiście uwielbiamy taki futbol, w którym zawsze pada duża ilość bramek, w którym liczby celnych strzałów nie da się policzyć na palcach u jednej ręki i w którym można dostać olbrzymiego zawrotu głowy. Czekamy z niecierpliwością, aż w naszej
Czy wiesz, że...
- Reading FC, jest pierwszym zespołem w historii Capitol One Cup, który strzelając 5 bramek w spotkaniu nie wygrał meczu i nie awansował dalej.
- Arsenal po raz pierwszy od 2003 roku, zdobył 2 gole po rzutach rożnych.
- Jednym z głównych winowajców utraty 5 bramek przez Arsenal jest Laurent Koscielny. Zawodnik, który rok temu zatrzymał FC Barcelonę i został okrzyknięty jednym z najlepszych obrońców "Kanonierów" w poprzednim sezonie, kompletnie nie mógł poradzić sobie z aktywnymi ofensywnymi zawodnikami słabiutkiego Reading.
- Marouane Chamakh - do dziś - ostatni raz do bramki, trafił 17 września 2011 roku w meczu przegranym przez Arsenal, z Blacburn Rovers.
30.10.2012 - Capitol One Cup
Reading FC - Arsenal Londyn 5:7 (4:1)*
Bramki: Roberts 12', Koscielny 19' (s), Leigertwood 20', Hunt 37', Pogrebnyak 116' - Walcott 45', Giroud 67', Koscielny 88', Walcott 90+5', Chamakh 102', Walcott 120', Chamakh 120+2'
Składy:
Reading: Federici - Gunter, Shorey, Gorkss (k), Morrison - Leigertwood, Tabb, McCleary, Robson-Kanu - Hunt, Roberts.
Arsenal: Martinez - Jenkinson, Djourou (k), Miquel, Koscielny - Arshavin, Frimpong, Gnabry, Coquelin - Chamakh, Walcott.
* - Po regulaminowym czasie gry - 4:4.
(fot. Telegraph.co.uk)